Panna Mrozowska gra ciągle, często z krzywdą dla innych, nadzwyczaj zdolnych i szanujących swój zawód artystek i owe faworyzowanie, zamiast podnosić w pannie Mrozowskiej zapał do sceny, doprowadza ją do takich rezultatów, jak wczorajsza rola, zupełnie nieumiana.
Inni artyści służyli za oprawę panu Kosińskiemu i pannie Mrozowskiej. Że grali sumiennie, dobrze, starannie, dziwić to nikogo nie powinno. Właśnie wielkie talenta odznaczają się tem, że nawet w kilku słowach okażą swoją inteligencję i szacunek zawodu.
Z powodu jednak tych dwojga artystów, którym ani pamięć, ani wykształcenie sceniczne, wymagane na pierwszorzędnej scenie, nie dopisywały — całość wlokła się ospale, bez energji, bez tej żywości i dowcipu, z jakiemi grane być muszą farsy Moliera.
Był to zaprząg niedobrany, który rwał się po grudach i utykał. Dodać należy, iż ta Molierowska farsa rozgrywała się na tle... Tatr. Szczęściem grano później „Romantycznych” i tu publiczność odetchnęła swobodniej. Trzecie z rzędu przedstawienie tego arcydzieła wypełnia widownię. Dziwne — doprawdy! Przecież to nie operetka, nie balet — — nie tłusta farsa, a jakoś publiczność lwowska przychodzi... I jakże to przemawia na korzyść tej spotwarzonej publiczności, która okazuje, ile ma prawdziwego smaku i znawstwa dla sztuki!
Widziałam wczoraj osoby, które po raz trzeci były na „Romantycznych“, a to już największy triumf dla autora.
Bo nie dość, ażeby widz przyszedł — trzeba, ażeby widz powrócił.
Po „Romantycznych’” napisałam, że publiczność powróci. I... powróciła!
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/158
Ta strona została przepisana.