Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Teatr! scena!…
Z mego dziennikarskiego grobu patrzę w rozwartą przedemną przestrzeń i widzę, jak u wrót zamkniętego jeszcze gmachu stoi biała postać sztuki, czekając na szaty, na klejnoty — na płaszcz królewski, jaki się jej należy.
Dawniej — byłam jedną z tych, która do płaszcza tego niosła, co było w jej sile — i zbierała swe myśli najlepsze, jakie w głębi mnie życie zbudziło, aby dla sztuki polskiej szata i moją ręką była strojna. Dziś — z równą siłą i chęcią stać będę przy tej białej postaci, strzegąc, aby na tym płaszczu nie było szychu, aby nie strojono jej w fałszywe brylanty, podczas gdy czołu jej czysty blask się należy.
I bez litości, bez żadnego względu karcić należy tych, którzy okryć zechcą czarem tchnące oblicze, welonem swej reklamy, lub tandetą zapragną zdobyć dla siebie sławę. — A tym, którzy przyjdą z dobrą wolą — ze szlachetną myślą — z abnegacją swego ja dla dobra i wzrostu sceny, należy się sprawiedliwość i dodanie siły — bo nic łatwiejszego, jak zabić nawet rozwinięty już talent — nic łatwiejszego, jak zgnieść i zniszczyć najpiękniejszy kwiat — nic prostszego, jak skrzydłem nietoperza zasłonić najpromienniejszą z gwiazd.

Przez okno mej duszy widzę przed sobą nie całe pole, na którem rośnie ogród piękna, bo w naszym kraju tylko na zagon jeden nas stać niestety, ale na tym zagonie są kłosy i te już mają ziarna, a nad tym zagonem szeleszczą orle skrzydła, gotowe do lotu. — Rwać pragnę kąkol, aby nie głuszył ziaren, rwać będę pychę purpurowych znaków i błękit fałszywych habrów. A gdy zaszeleszczą skrzydła orłów i porwą się do lotu, wówczas na zagon spadną ziarna i kto wie, z tych ziarn powstaną nowe kłosy i falować będą złotem w takt szumu orlich skrzydeł.