Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/166

Ta strona została przepisana.

przestroga na przyszłość, która się przed Rakowskim pięknie rysuje.

Grano „Ocknienie“ bardzo pięknie i w szlachetnym tonie. Najtrudniejsze zadanie miał p. Solski, bo grał owego renegata, który od początku do końca ma nakreśloną przez autora jedna nutę, na której artysta grać musi, już swymi pomysłami chroniąc się od monotonji. Pan Solski niezmiernie szczęśliwie w akcie pierwszym rozpoczął grę swoją od ostrożnego markowania owej wewnętrznej walki, szarpiącej jego duszę. Wejście miał wybornie obmyślane i cała rozmowa z Jełowickim i Tadeuszem była prowadzona w doskonałym tonie. I tak gra jego stopniowo wzrastała w coraz większą nerwowość, aż doszła do krańcowej rozpaczy, zakończonej szaloną katastrofą. Zmiana twarzy Solskiego z każdą niemal scena była potężna i świadczyła o nadzwyczajnem bogactwie środków technicznych Solskiego. Na tej twarzy czytało się bez trudu, tak jasno, a przecież bez żadnej jaskrawości rysowały się myśli artysty.
Pożegnanie z córką było głęboko pomyślane i wykonane. Solski dopełniał autora tak jak wogóle niemal wszyscy artyści wczoraj oddali swe talenta i inteligencję z całym zapałem dobru sztuki. Przejęła ich snać piękna i wielka myśl i grali wszyscy bez wyjątku sercem i całą szczerością. Panie Cichocka, Rotter, Michnowska, były pełne prostoty i uczucia — panowie: Jaworski, poważny i spokojny dziekan, Tarasiewicz, walczący z trudnościami łamiącej się i niezdecydowanej roli Tadeusza Malczewskiego — pan Fiszer jak zawsze pełen realnej prawdy i naturalności w roli komisarza, panowie Zawierski i Roman bardzo szczęśliwie odtwarzający dwa dobrze pomyślane przez autora epizody, i wszyscy inni, starannie tworzyli całość bez zarzutu, bardzo szlachetną, i pięknie ustawioną.
Akt drugi, zwłaszcza zakończenie, miał w wykonaniu