i grzebiąca we łzach swe dzieci, te dziewczęta, w których sercach budzi się coś i targa buntowniczo przeciw więzom fałszywej moralności, któremi je krępują, ci doktorzy, którzy „doszli“ — to wszystko ludzie jednacy, bez różnicy granic paszportowych i barw na sztandarach, wywieszanych w dniu illuminacji.
Stąd „Spuścizna“ ma wszędzie i zawsze powodzenie u myślącej publiczności. Każdy odczuć potrafi myśl w niej zawartą. Schnitzler jest jasnym w sposobie swego pisania. Wprowadzając tak ryzykowną rzecz w akcję, jak owo konanie Hugona na scenie przez długie półgodziny nie potrącił o melodramat i dał tem dowód olbrzymiej swej przewagi nad publicznością. W dalszych aktach rozkłada zaś tak w każdej scenie światła i cienie dialogu, tak rozmieszcza i uwypukla każdy rys znamienny charakteru danej osoby, iż nic nie zmarnowane, wszystko z obserwacji, która pisarz tak cudownie naprowadził, spożytkowane na korzyść sztuki. Widz odnosi wrażenie często bolesne, bo zdaje się czasem, iż słowa i czyny osób scenicznych cienkim skalpelem ryją w naszem sumieniu wyrzuty... wspomnienia... Być dobrymi! Kto z nas potrafi być „dobrym“ szczerze, poczciwie, serdecznie — bez egoizmu, bez myśli o sobie — kto?...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Nie znam sztuki trudniejszej do grania, jak ta piękna, rozumna, głęboka, sztuka Schnitzlera. Nie znam również większej przykrości, jak powiedzieć, że grano tę sztukę nie tak, jak grać należało. Nie jest to wina pana Pawlikowskiego, bo wiem, że p. Pawlikowski sztukę Schnitzlera wybornie odczuwa i rozumie każdy odcień jak najdokładniej. Dlaczego jednak niektórzy artyści nie byli w rolach, ale „obok“ nich — wyjaśnia okoliczność, iż ci artyści nie zgrani ze sobą — robią wrażenie orkiestry, która się rozlatuje.
Każdy gra inaczej i dla siebie, a w takiej sztuce, jak „Spuścizna“, gdzie wszystko polega na jednej pauzie, na