I znów na progu twórczości Rossowskiego zjawił się ten sam gość. Wśród szczęku oręża, wśród zgiełku i wrzawy wojennej, z której składają się najświetniejsze chwile Polski — w tym blasku oręży i zbroi, w tumanach pyłu kopyt końskich i szeleście proporców, nagle zjawia się białe widmo, delikatne i czyste. Bielsza od lilij, ozłocona, opromieniona Psyche‑Nawojka. Choć słońce zachodzi, choć trupy pokotem się ścielą, choć nieprzyjaciele, w plen wzięci, dzwonią łańcuchy — na nią jedną „nie padają cienie“. Mistyczna, legendą opromieniona od wieków, jak jedna gwiazdka świeci w murach „Almae Matris“, a po niej pamiątka, ów zbiór modlitw, od serca płynących, pełnych łez skruchy i żalu.
To owa Psyche, co szła szukać pomiędzy ludźmi prawdy i światła i aby je znaleźć, musiała przyodziać się w fałsz i kłamstwo, bo jej wieczysta niewola niewieścia bielmo na oczach nosić kazała. Kto ona była, ta tajemnicza dziewczyna — nikt nie wie. Wszyscy wiedzą, że „było“ to stworzenie
Takie krasne, jak tęcza
Takie wiotkie, a kruche.
Jak ta nitka pajęcza.
Było trwożne, jak jagnię,
Ostawione na łące,
Było ciche, jak staw nasz,
A jak ukrop gorące...
Hedwiga jej było. Rossowski upodobał sobie to zjawisko, tę myśl kobiecą zbudzoną. I oto — powstała Nawojka.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Na trzy akty podzielona, jest malowana słonecznie i jasno. Przez wiersz, płynący, jak kryształowy strumień — o bardzo szczęśliwie dobranej archaicznej barwie — życie XV wieku, życie Krakowa, przelewa się wartko i z pewnym rozpędem. Krewkość narodowi naszemu właściwa, ma