tu swój upust dosadny w owej walce ciągłej żaków z mieszczanami, walce, która dzięki zabiegom intrygantów, aż o majestat królewski się opiera.
Na tem tle krewkiem i do bitki skorem snuje się owa pieśń dwojga młodych serc, które pomiędzy pleśnią ksiąg, inkaustu i pergaminu dostają zawrotu głowy o wiosennych rankach i wieczorach wtedy, gdy do nich puka
„Słoneczna kwiatów, ptasząt monarchini — wiosna,
Na ustach mając piosnkę leśnego kochania...“
I tu należy podziwiać nadzwyczajny talent i instynkt Rossowskiego. Tło owe — mogłoby się stać bez zaprzeczenia rubasznem i tą jaskrawością swoją przytłumić owe delikatne postaci Nawojki i Derszka i zgnieść ich czar i urok ich słów. Tymczasem tak nie jest. Tło pozostaje tłem, podsyca w widzu humor, zajmuje, bawi, a w niczem nie odrywa od tych dwojga, snujących swoją piosenkę delikatną a czarującą.
Całość Nawojki robi na nas wrażenie przepysznej makaty, utkanej ze złotych nici, wysnutych ze starych, w sepetach przechowanych materyj. Na tem tle złotem, które ciągle widza utrzymuje w harmonijnym, pogodnym nastroju, bieleją czyste, drogocenne perły natchnienia. Taka scena w akcie pierwszym pomiędzy Nawojką a Derszkiem, w czasie picia piwa, ta czarująca chwila więzienna, której równej niema w naszej literaturze dramatycznej, lub scena Nawojki i wójta w akcie trzecim, — to perły, to klejnoty poezji dramatycznej polskiej.
Rossowski pozostawił Nawojce jej charakter legendowy. Choć jest na świecie, „ale nie ze świata“. Nie dał jej żadnej paranteli, pozostawił ją we mgłach i doskonale zrobił. Takie legendowe postaci nie mogą być ściągane gwałtownie na ziemię. Przesuwają się w chmurach, cierpią, kochają, uśmiechają się — nikną... To wrażenie wczoraj odniósł widz. Ta miłość, która budziła się w sercu dziewczęcia — budziła się tak mistycznie, tak duchowo, że i owo