No, nareszcie rozległ się w nowym teatrze śmiech, ale to śmiech taki szczery, serdeczny, że aż miło było go posłuchać. Przerażone nimfy na plafonie musiały plotkować późno w noc i opowiadać sobie długo, co się to działo wczoraj w teatrze! Śmiano się, śmiano się na całe gardło, galerja mówiła nawet chórem „o! o!“, w antraktach po korytarzach i na foyer snuli się ludzie rozweseleni, bez mistyczno zgnębionych min zawodowych neurasteników! Wszystko to sprawiła jedna „Baśka“ i jeden Gliński, który puścił wodze swej werwie, humorowi, rozruszał wszystkich i pozwolił się nie „uśmiechać“ ale „śmiać do sytości”. Od chwili podniesienia zasłony, aż po jej zapadnięcie, skrzy się tam od dowcipu, od werwy, która ani na chwilę nie słabnie i płynie szerokiem korytem, jak poczciwa rzeka, która bez chimer i kaprysów toczy swe fale, srebrzy się w słońcu, dźwiga łodzie, pełna jest dobrych, smacznych ryb, a w lecie w dzień upalny chłopcy wiejscy śmigają w niej kozły, jak szaleńcy, nie obrażając nikogo swą nagością, takie to jakieś szczerze, naiwne i pozbawione wszelkiego wyuzdania. Dwuznaczników w „Baśce” niema, tam są poprostu jednoznaczniki, niemal rzeczy się nazywa po nazwisku, a sytuacja miły Boże!.. ot, tak jak w życiu. Ale cóż stąd, kiedy to tak szczęśliwie podane, z taką serdecznie jakoś wyciągniętą ręką, że ani się gorszyć, ani się gniewać nie można.
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/189
Ta strona została przepisana.
„Baśka“, — krotochwila K. Glińskiego.