wdzięku, jest „kobietą“ od stóp, obutych w tureckie meszty, po złote warkocze i głowę, rozdzieloną „przeborkiem“.
W tem leży właśnie talent autora, że potrafił pogodzić jedno z drugiem i kazać nam pasjami lubić Baśkę i śmiać się z jej nietaktów, które, choćby sekundowem osłabnięciem autorskiej mocy panowania nad sobą — mogłyby wkroczyć w sferę postępków, raczej odtrącających, niż zniewalających widza.
Akcja w tej sztuce nie jest wyszukana. Werwa i humor polega tu głównie na słowach, ale że ich dużo, że są szczerze i pysznie złożone, więc się to pije, jak doskonały miód — koncepty się przełyka, jak one myszy, tkwiące na dnie puharu i wraca się do domu pod wrażeniem pogody, wesołości i dobrego humoru. Naturalnie, żywić się tylko takiemi „Baśkami“ byłoby dla duszy widza źle i niezdrowo. Ze śmiechu można zachorować, z braku wznioślejszych i poetyczniejszych wrażeń umysł i dusza publiczności może także ucierpieć i rozpróżniaczyć się w przyjmowaniu i przetrawianiu głębszych myśli — ale — po takiem brzydactwie, jak Capusowska „satyra“ (!) to doprawdy miło jest posłuchać „Baśki“ — ot, jakby kto wypił dużo Chartreusy, podanej brzydko i w kieliszkach z grubego, zielonego szkła, a potem, na drugi dzień rano, wziął kąpiel zimna i dobrze się w wodzie wydokazywał.
Dlatego publiczność wczoraj z wieczoru była zadowolona — biła brawo gorąco — i śmiała się tak, jak za dawnych czasów. Dlatego aktorzy nasi odnaleźli werwę i życie, bo mieli grać swoich, a nie źle naszkicowane, nieznane im postaci, do których przekonania nie mieli. Gliński odniósł duży triumf i szkoda, że go na tej premjerze nie było. Publiczność byłaby mu serdecznie podziękowała za tę miłą chwilę, jaka dał jej, i za nowy dowód talentu, jaki złożył. Niebezpieczną miał grę — bo Radziwiłł jest w naszej literaturze dramatycznej kilka razy przedstawiany. Gliński szczęśliwie porównania wyminął. Słynne łgarstwa księcia dodał tylko mimochodem — ot, — żeby nie zrywać
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/191
Ta strona została przepisana.