Giotto, Cimabue, Donatello, Brunescalchi i inni zapalają pierwsze pochodnie, które rozświecają drogę. I przy ich płonących światłach szelest skrzydeł się wzmaga coraz silniej, coraz namiętniej. Aż wreszcie z triumfalnym hymnem, poprzedzona przez szereg dziewic Boticellego, Madonn Ghirlandaja — dusza ludzka opuszcza mury swego więzienia i na progu staje olśniona, w gorącym słonecznym blasku, pod arkadą tęczy, czeka na nią cały dawny świat pogański, świat piękna i rozkoszy, świat otwartej, gorącej i czarującej miłości. Dusza ludzka, więziona tak długo w ciemnicy, nie umie jeszcze sama szukać dróg swoich. I olśniona, onieśmielona dąży w stronę bogów i bogiń zaklętych w marmury. Do nich przypada, wśród nich błądzi, zbierając z ich ust w milczeniu tak wymownych pocałunki, które ją uczą, jak pojmować piękno. Z tych pocałunków, z każdego z nich, rodzi się geniusz... I oto, pod tęczą czarowną Michał Anioł, Rafael, Da Vinci, Tycjan, Murillo, Dürer, całe setki i cały legjon. Madonny nie mają już tła złotego, lecz tło pól i lasów. Uśmiech Giocondy niepokoi tłumy, z chmury aniołów wypływa zagadkowe, dziwne Dziecię sykstyńskiej Dziewicy. Dusza ludzka w połączeniu miłosnem z kamiennymi posągami, bielejącymi na cmentarzu starożytnej sztuki, żyje pełnem życiem, i od tęczy zapożycza barw, od słońca, blasku, z ust żywych kobiet zbiera pocałunki i wdzięki, i niemi przystraja ołtarze. Wszystko oddycha, żyje, modli się miłością i pięknem, poezją, rozkoszą. Jest to jedna, wielka, wiekowa uczta pod arkadą tęczy, w której drgają brylantowe blaski. Ludzkość pije ciągle nektar upajający z czary Celliniego i nie jest pijaną. Ona coraz potężniej, coraz wspanialej roztacza swe skrzydła, kocha, tworzy, marzy...
I to jej odrodzenie.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Tak nazwał Schöntan swoją sztukę, w trzy akty zamknął tę przepotężną chwilę. Kazał się odrodzić duszy kobiecej, zamkniętej w cieniu modlitewnej świątyni, odrodzić