szatan ludzi do piekła wciąga.
Znów hydra, znów zmora dusząca — znów ten wampir, który na człowieka spada, mózg jego ssie — serca ostatniej kropli krwi pozbawia. I to już tak jest wpite niejako w twórczość Przybyszewskiego, ta siła ponura, która, jak maczuga, uderza widza w głowę z chwilą, gdy podnosi się zasłona i nie opuszcza nie tylko przez całe przedstawienie, ale i zawsze nawet we wspomnieniach o niem. I wychodząc z teatru, odechce się żyć, kochać, walczyć — starać się o cokolwiek, uśmiechać się do ludzi, do kwiatów, do życia...
Odechce się żyć, bo Przybyszewski w każdej wizji swojej z potęgą nieubłaganą a straszną wykazuje, iż ludzie są tylko manekinami na szachownicy życia, manekinami, którymi porusza jakaś dłoń niewidzialna, dłoń tyrana, drwiącego z konwulsyjnych drgawek buntującej się ludzkiej woli. Tyran ten niby karze za jakieś przewiny. Może tego chce Przybyszewski. Może chce wykazać, że zły czyn, że zdrada, wiarołomstwo, zdruzgotanie życia człowieka, odemści się strasznie. i krwawo. Ząb za ząb. Tak!
Ale bądźmy logiczni — zacóż zemsta, skoro i tamten