musiał być popchnięty do owej zbrodni? On musiał ją popełnić, bo mścił się nią na cierpiącej przez niego istocie za jakiś jej grzech względem kogoś drugiego. I tak cały łańcuszek. Jedno ogniwo za drugiem. Prawdziwy taniec miłości i śmierci. Wszyscy trzymają się za ręce, skuci kajdanami nierozerwalnemi. Jeden drugiemu w serce zanurza nóż, zatruty jadem. I tak z tymi nożami w sercach tańczą farandolę po szachownicy życia. Gdzie niegdzie błękitnieje jasny kwiat prawdziwego uczucia. Nie! nie! poco! — Gnani ślepą siłą druzgocą ten kwiat. To tylko cień!
Według Przybyszewskiego, kto sam zdradził, musi być zdradzony, musi poznać męczarnie opuszczenia i zazdrości. — Czy tak jest w życiu? Nie sądzę. Często dzieje się przeciwnie. Widzimy uwodzicieli, którzy porzucają matki swych dzieci, druzgocą przyszłość kobiety — a potem żenią się i są najszczęśliwszymi mężami, nie zdradzanymi nigdy. Widzimy kobiety bez serc i duszy, opuszczające kochających ich ludzi — i używające później rozkoszy wiernej, szczerej, gorącej miłości ślepo do nich przywiązanego człowieka. A więc... świat Przybyszewskiego — ów świat mściwości miłosnej jest fikcją?
Tak — jest fikcją.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ale fikcja ta jest potężna i silnie skreślona. Jest to jakby czarna, cmentarna, w granitowej skale wykuta pieczara — i to nie wykuta żelazem lub stalą, ale wydarta ręką człowieka, ręką, ociekającą krwią, ręką, która drży z wysiłku, a mimo to dokonywa gigantycznych prac. Na progu tej pieczary padł sam autor, w jakiejś strasznej rozpaczy, a przed nim — z ducha jego poczęte, pieczarę wypełniać zaczynają jego własne uczucia, w ludzkie przystrojone kształty. W tej pieczarze rozlega się ciągły jęk, płacz... Od czasu do czasu ktoś kona. Widz siedzi zmartwiały, przerażony. Na scenie mówią „to straszne“.
Poco oni to mówią? To jest rzeczywiście straszne, bo