„ta chałupa rozświecona,
Grająca muzykę w noc ciemną,
Wydała im się arcyprzyjemną“.
Zbiegli się więc na to „Wesele“ jak ćmy i kręciły się te ćmy dookoła ogarka świecy, który im skrzydła piekł — patrząc w ten lud „krasy, kolorowy“...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Razem z gośćmi na to „Wesele“ przybył jeden gość. Był on trochę smutny, marzący, melancholijny. Gdy zagrały basy, gdy się cały dom od tanów trząsł, Wyspiański w kąciku siadł i patrzył na to „Wesele“, ale inaczej niż wszyscy.
Przed nim nagle, w bronowickiej chacie, w tę noc weselną, w której tłoczyli się tanecznicy różnych klas zwartem kołem — zaczęła się snuć genialna wizja. On na ten taniec nie patrzył okiem snoba, studjującego ciekawą chwilę zbratania się „panów z ludem“ — dla niego w muzyce tej brzmiała straszna, rozpaczliwa nuta, on widział przed sobą kraj cały, on nad tym krajem nagle się rozpłakał, rozjęczał, tak, jak się jęczy, odszedłszy od kraty, poza którą widzi się gromadę szaleńców, skazanych na zagładę.
I jęk ten, w którym odzywa się chwilami zgrzyt ironji strasznej, chłoszczącej, okropnej, przybrał formę poezji, jak miarowy odgłos młota, bijącego w wieko trumny i stał się tą „sztuką“ — tem „Weselem“, które jutro na deskach sceny lwowskiej ujrzymy. Jutro będzie dla sceny lwowskiej wielki dzień, wielkie święto. Jutro z niej zabłysną promienie słońca, które, zdawało się nam, razem z naszymi wielkimi wieszczami zagasło. Jutro stanie Lwów przed pomnikowem dziełem, którem rozpoczęła poezja nasza świt nowego stulecia. Lecz do słuchania tego dzieła trzeba przyjść usposobionymi, trzeba wiedzieć, że to „Wesele“ — to
„jakaś historja wesoła,
a ogromnie przez to smutna“,