Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/231

Ta strona została przepisana.

która jest w każdym z nas. Tylko — Wyspiański ją wyrwał ze swego serca i jak tęczę, która powoli w całun grobowy się zmienia i kraj cały sobą osłania — genjuszem swoim przed nami rozwinął. Akcji, formy zwykłej nie szukajmy w tej sztuce. Nie można bowiem dzieł natchnienia wtłaczać w przyjęte formy i szablony. Czy orzeł szybuje według nakreślonej linji? Wyspiańskiemu podobało się swoje uczucia, smutki, ironje, zachwyty, swoją miłość bezbrzeżną dla kraju, litość nad jego dolą wzgardę dla tych, którzy grzeszą — ubrać w postacie i kazać im być interpretatorami jego własnej duszy. Dał im formę djalogu — po dwoje — i to wystarcza — bo w tych djalogach myśli ścierają się, jak błyskawice.
Tchu poprostu nie staje, aby nadążyć za niemi. Bezlitośny i straszny jest Wyspiański — są sceny, w których ukazuje nam nagle jasną stronę naszego społeczeństwa i nagle jednem uderzeniem, jednym policzkiem — druzgoce, zabija. A przecież czuć, że on to czyni nie z zimnej ironji, on, gdy rzuca taki grom. rozdziera serce i grom ten ma w sobie jęk wijącej się w rozpaczy duszy.
Taka chwila, jak rozmowa Poety i Gospodarza w pierwszym akcie — gdzie jasno widzimy to szamotanie się naszych twórczych sił polskich — u których

„raz w raz dusza się odsłania,
raz w raz wielkość się wyłania
i raz w raz grąży się w cieniu“...

I zaraz następuje wytłumaczenie, dlaczego się „grąży w cieniu“ — bo:

„Każdy ogień swój rozpala,
Każdy swoją wielkość święci“.

Lub tak, jak Pan młody mówi:

„Spać, muzyka, granie bajka!
Zakupiłbym sobie grajka,
To mi się do duszy nada“.