czącą ironję i brutalne prawie odsłonięcie tajemnic oszukującej ludzkość szajki. Jedno tylko pozostaje wrażenie — to olbrzymia sympatja i litość dla owego szwagra von Arnheima w wytartym surducie i o zgarbionych plecach, który śpi regularnie na posiedzeniach. śpi wtedy, gdy uchwalają największe łotrostwa i nikczemności — lecz śpi tak dobrodusznie, że jego czysta i poczciwa dusza zdaje się przechodzić przez tę kałużę błota bez żadnej plamy. Jest to prześliczna postać i skreślona nadzwyczajnie jasno, a mimo to bez jaskrawości. To samo można powiedzieć i o drobiazgowych szczegółach, rozsypanych w całej sztuce. Przechodzą one czasem bez wrażenia, bo autor za dyskretnie postępował z niemi, a przecież są to drobiazgi, które jednym rysem naznaczają danego człowieka. Taki Hakator, który wracając z posiedzenia, na którem uchwalono złodziejstwo krociowe — przynosi dzieciom skradzione ze stołu ołówki! W tem jest dużo człowieka. I takich rysów, zwłaszcza w charakterze hrabiego, jest pełno. Karlweiss wychodzi z założenia, iż w każdym największym oszuście i zbrodniarzu, tkwi prymitywny dobry człowiek, o łagodnych, często dziecięcych sentymentach. Tylko... życie! ot, co! — życie, ono wszystko w duszy ludzkiej zasłonić potrafi.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Grano sztukę Karlweissa doskonale, grali ją artyści lwowscy tak, jakby w pełni sezonu i wobec przepełnionej widowni. Bo — niestety! wczoraj zebrała się garsteczka widzów, wiernych bywalców teatralnych, lub tych, którzy przyjść musieli.
Podziwiać więc należy werwę pana Feldmana, który był tym bałwanem hrabiowskim o ptasim mózgu i wiecznie nienapchanej kieszeni. Pan Feldman wniknął w intencje autora i nie podkreślał nic — stąd dawał wrażenie roboty pastelowej — mimo to niezmiernie sumiennie wykończonej i drobiazgowej.
Prześlicznie grał pan Tarasiewicz, zwłaszcza scenę