Biało i tak jasno, że aż oślepia.
Linje czyste i szlachetne biegną dokoła. Pierwszego piętra loże poznaczone błękitnawemi plamami kamei — na tle trochę zbyt jednostajnych muszli, całe snopy lamp elektrycznych, z których płynie blask. Jest to symfonja bieli i złota — to sala nowego teatru i spokój w niej wielki, pogoda dla dusz i serc ludzkich taka, że będąc w niej zapomina się swoich trosk, swoich bolów, a żyje się w wizji, w śnie, w złudzeniu.
I coraz dalej ku stropom biel ta i złoto płynie kręgami tak, że zdaje się, iż widz jest w jakiejś jaskini, w blasku marmuru wykutej i w tę jaskinię z góry, płyną promienie słońca i zapalają złote iskierki. Na plafonie — nagie kobiece postacie, nie wywołujące zbyt dobrego wrażenia i od nich oko chętnie zbiega do czystości białej sali i szuka szlachetnego spokoju wśród tych linij białych. Szlachetność i spokój z tych ścian płynący, jest dobrą wróżbą dla sceny, bo zdaje się, iż tylko piękno, tylko podniosłe wrażenie, może tu zająć siedlisko, a na brud i moralną bezwartość, miejsca być nie może.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Program inauguracyjnego przedstawienia składał się rzeczywiście z rzeczy pięknych i o szlachetnym nastroju.