Kawiarnia, w której rozgrywał się akt pierwszy, podobna była do sali u Fleischmana, ale nigdy do kawiarni paryskiej. To są wszystko drobiazgi, ale one tworzą ten realny grunt i dają widzowi pełne wrażenie. Szczęściem pozostał Roman, który szkoda tylko iż zewnętrznym wyglądem nie odpowiadał typowi roli, ale zato grą dorównał zupełnie owemu Pons Arles, który sobie całą sławę wyrobił graniem Boubouroche’a. Roman zdobywa się nawet na akcenta szczersze, na bardziej ludzkie, a w drugim akcie jest niemal tragiczny, tyle serca i ciepła kładzie w swoją kreację. Szkoda, że Boubouroche został tak straktowany w tym sezonie po macoszemu. Mamy nadzieję, że w zimie p. Pawlikowski zajmie się sam scenizacją tej wdzięcznej satyry, która powinna choćby dla samego Romana pozostać stale w repertuarze.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
A potem podniosła się kurtyna i widz zobaczył dwa ogródki pełne róż i zieleni i dwoje dzieci, którym swary i kłótnie ojców nie pozwalają się pobrać. Dzieci te zamiast sukienki Vatteau i aksamitnego fraka, mają kapelusik cabriollet, trzewiczki z bandażami i ubiór cacany żuawa. Potem przychodza dwaj staruszkowie i zrzędzą — tylko nie mają harzopfów, ale mundury i bermyce. I to ładne, senne, jak stara piosenka, snuje się, ot — rodzaj przedmowy, przedcienia „Romantycznych“. Słucha się tego z pewnym uśmiechem, ma się szacunek dla nazwiska autora, pije się czar ładnej poezji, wiejącej ze sceny.
Chmieliński mówi tak pięknie, tak się pieści z każdem słowem, że sprawia tem wielką rozkosz słuchaczom. Jego piosenka o mundurach, to cały poemat. Zresztą całą rolę Chmieliński przeprowadził w półtonach, unikał melodramatu, dał „genre“ gry zupełnie poetyczny i pełen polotu.
Dyrekcji wdzięczni jesteśmy za to wznowienie. Owe „Było to pod Wagram“ przechodziło w stan legendy —