wnością w Niemczech decydowało powodzeniu sztuki. Wierzyć się nie chce, że „Onkel Toni“ tego samego autora!
Ponad wszystkiem góruje tu złoty cielec. Jedynie tylko pieniądze uszlachetniają, przynoszą szczęście, a tyrada w trzecim akcie, wywołana celem wydobycia taniego aplauzu, brzmi bardzo komicznie, zważywszy, iż głosi ją człowiek, który przed chwilą chrupał kuropatwę i zapijał drogie wina. Sentymentalne sceny miłosne pomiędzy Franią i Rudim brzmią fałszywie, bo są postawione na terenie obcym i od początku w innym kierunku idącym.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Sztukę trzymał dowcip pana Fiszera w roli architekty, ale to już dowcip czysto osobisty i z autorem nie mający nic wspólnego. Dowcip ten ozłacał literalnie tę szarzyznę i śledziło się każdy gest i słowo Fiszera, jako rzecz samą z siebie doskonałą, a nie mającą nic wspólnego ze sztuką. Trudną i niewdzięczną rolę grał Roman. Rola ta, granicząca z dziecinnadą — tak autor postawił tę postać, zda się wyjęta z jakiejś komedyjki, którą na imieniny mamci grają Musia i Niunio pomiędzy dwoma parawanami. — Roman bardzo szczęśliwie wybrnął z tej trudności. Starał się być żywym człowiekiem, swoje „à parte“ mówił do publiczności, ale bez porozumiewania się, czem łagodził techniczną stronę fatalnie położonej roli.
P. Stanisławski pochwycił doskonale ton niezdycedowanego rezonera, a pochwycić było trudno, bo ten blady cień bohatera z „Dzikiej kaczki“ jest raczej przez autora nakreśloną pustą lalką, a nie żywym człowiekiem. Co do p. Klimontowicza, ten grał szablon i nie miał nic w nim do zrobienia. Dwie Niemeczki, jedną wykwintną, drugą szwabeczkę „od knedli”, reprezentowały panie Ogińska i Michnowska. P. Ogińska była ładną i wykwintną, utrzymała się wybornie w charakterze rozegzaltowanej i deklamującej gąski, panna Michnowska uczyniła ze swej Frani sympatyczne, potulne i dobre dziewczątko. Co do p. Rybickiej, musimy