Wart więcej niż tynfa — taki żart Labiche’a. Tylko trzeba już do teatru przyjść z tem usposobieniem, że się będzie widziało żarty od podniesienia zasłony, aż po jej finalne zapadnięcie. Zły humor i wysokie estetyczne swoje „ja“, należy zostawić razem z laską czy parasolką w szatni — a zarazem, jeśli się czasem gwałtem nosi czasowo na barkach nadczłowieczeństwo i zbytnią kulturę estetyczną, rada szczera zostawić te chwilowe, a często nudne dodatki, w domu.
W ten sposób, usiadłszy wygodnie w fotelu (o ile kto właśnie nie zajmuje owego... martwego punktu), należy oddać się żartom Labiche’a z całą dobrodusznością pierwszego lepszego widza.
I oto — pół wieku niemal przeszło przez ten „Kapelusz słomkowy“. Zblakł on trochę, a zwłaszcza fason i sposób przybrania wyszły z mody, ale pozostanie on zawsze wzorem klasycznej farsy, pełnej dowcipu i szalonej, studenckiej werwy. Labiche brał zupełnie żywe osoby — nie karykatury — broń Boże. Postaci jego sztuk są bardzo po komediowemu zarysowane i obmyślane. Tylko temperament figlarza brał górę nad komedjopisarzem. Puszczał swoje komediowe figurki w taniec katarynkowy, pogmatwał sznurki, popsuł sam nieraz maszynerję i bez tchu pędził galopem do ostatniego aktu. Często — właśnie przy tym ostatnim akcie
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/261
Ta strona została przepisana.
„Kapelusz słomkowy“, — Labiche’a.
„Dobry żart — tynfa wart.“