Niema nic przykrzejszego dla krytyka, jak pisać o marnych „pierwocinach“ talentu. Są to najczęściej majaczenia, próby, przykre dla widza już wykształconego — ot, coś nakształt pierwszych kroków niemowlęcia. Zajmuje to jedynie... rodziców, obcym jest obojętne, a często nudne. Krytyk jednak nie może ziewnąć i odwrócić się w inną stronę. On musi dogrzebywać się „błysków talentu“ — musi, pod grozą, że zniszczył talent w zarodku. Często nawet kurtuazję posuwa się do tego stopnia, iż młodemu autorowi wykazuje się w sztuce głębie, o których mu się nie śniło, aby tylko... nie zniechęcić jednego więcej dramatopisarza do pracowania „na niwie naszej literatury dramatycznej“. W każdym razie ciężkie to i przykre zadanie. Publiczność, która asystowała takiej premjerze, traci zaufanie do krytyka. Och! pisze z grzeczności! A tymczasem ta grzeczność, to wypełnienie obowiązku.
Jakże więc wdzięczna być muszę panu Konczyńskiemu, że to, co nam przedstawił, jako pierwociny swego talentu wkracza w fazę dojrzewania i zaczyna krystalizować się w dobrą, rozumną formę. Mogę więc mówić z młodym autorem nie jak z niemowlęciem literackiem, ale jak z talentem, świadomym swych środków i celów, z kimś, co nie stawia chwiejnych kroków, ale idzie już sobie na śmiało, nie czepiając się co chwila utartych szablonów, albo tego,
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/292
Ta strona została przepisana.
„Otchłań“, — sztuka Konczyńskiego.