ich czynów — akcja nie jest popychana, lez biecgnie sama, wrażenie jest wielkie, często dreszcz trwogi przebiegnie audytorjum. W teatrze panowała wczoraj kilkakrotnie wielka cisza, na którą ja specjalnie zawsze zwracam uwagę. To jest fakt znamienny i wiele mówiący. To dla dramaturga więcej znaczy, niż oklaski i wywoływania. Pan Konczyński niech się wsłuchuje w taką ciszę podczas akcji jego dzieł. W niej odnajdzie nagle przerażoną lub zdumioną duszę publiczności. „Otchłanią“ dał dowód, że potrafi wywołać takie chwile — czekamy na nowe dzieła, szczęśliwi, iż przybył scenie polskiej nowy talent, którego świt — bądźmy szczerzy — równa się południowi niejednego, zupełnie uznanego talentu.
Co do gry artystów, jestem w wielkim kłopocie. Grali wszyscy tak doskonale, iż trudno jest wybrać, kto z nich zasługuje na pierwszeństwo. I tu przedewszystkiem należy podnieść w p. Żelazowskim szlachetne pojmowanie artystycznego zawodu. Nie lękał się wprowadzić na scenę sztuki dającej pole innym artystom do popisu i sam jedynie tylko na tem mógł zyskać. Otoczony doskonałą grą, sam miał to zadowolenie, iż nikt nie psuł mu jego obmyślonej do najdrobniejszych i najpiękniejszych szczegółów roli. Od niego więc należy zacząć, gdyż około Podosockiego obraca się cały interes tej niepospolitej sztuki. Tak, Żelazowski był tym, którego nam nakreślił autor. I nie tylko był to karjerowicz, dążący wszelkiemi siłami do zrobienia fortuny i nabycia znaczenia, nie tylko zmysłowy smakosz, polujący na niewinne dziewczęta lub wytrawne kokietki, lecz było tam coś więcej z tej groźnej siły niszczącej w gestach, jakiemi Żelazowski brał w posiadanie czy to miasto niewidzialne, a przecież tak wybornie przez autora na scenie żyjące, czy to którąkolwiek z kobiet, zwabionych jego wzrokiem i dziwnym, nęcącym uśmiechem. Subtelność szczegółów gry przejmowała podziwem. Słowa, które wymawiał Żelazowski, były pełne szczerości, ale należało śledzić chwilami konwulsyjne
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/297
Ta strona została przepisana.