tnym świetle księżyca i w otoczeniu pląsających rusałek. Były tam i nasze swojskie tragiczne postacie i Szekspir i Goethp i inni, Faust, Mefisto, Lila, Rosa, Wenedzi, Balladyna, Lady Mackbeth, Romeo i Julja, — wszystko snuło się — niestety! — rwąc sili chwilami Język jednak porywał, czarował. Zdawało się, że widzimy rozszerzoną pierwszą strofę „Snów i marzeń“ poety. Pierwsza scena przypominała wdzięczną inwokację Guilana i była echem Melodyj wiosennych. Dalej nie brakło i hartu i siły. Tylko nie było spójni między widzem i nie było czem wypełnić luki, jakie powstały. Początkowo zdawało się, ze ów chłop (Tarasiewicz) będzie taką spójnią i to spełzło na niczem. W każdym razie było to dzieło oryginalne i na wskroś poetyczne. I to każe mi zwrócić się do Kasprowicza z gorącą zachętą i prawie... prośbą. Niech spróbuje napisać wielki dramat ludowy. Któż, jeśli nie on, zdoła dokazać tego, na co mamy prawo czekać na naszej scenie. Nikt tak nie umie oddać bolu, tęsknicy i tak głęboko szukać przyczyn ludowych błędów i zbrodni. A treść dramatu — to dziewiąta strofa wiersza „My i oni“. Kasprowicz zdoła oświetlić lud taką poezją, jaką on ma w sobie. Kto zdołał w tę prostą historję uwiedzionej sługi, włożyć takim czarem tchnące słowa zaczynające się od „Wstań dziewczyno, nadzieja przy tobie“! i pytać zarazem potężnie:
„Czyjaż wina, że tak krwawe plony
Zbiera z grzechu?“
ten potrafi, obeznawszy się z warunkami sceny, przemówić z niej tak silnie, iż każdy go odczuje, pojmie i zrozumie.
A teraz co do wystawy i interpretacji.
Wystawa była piękna pod względem dekoracyjnym. Nastrój był, staranność wielka. Lecz były „ale“. Te się odnoszą do gry niektórych artystów. Przedewszystkiem przedstawiono nam pepinierę — to jest rodzaj szkółki dramatycznej i pomięszano ją z wytrawnymi artystami. Z tego wynikł amalgamat szkodliwy dla sztuki. Nimfy i widziadełka przypominały w części rozbawiony pensjonat na ma-