Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/300

Ta strona została przepisana.

duży szyk, zwinność, spryt, lekkość w grze i elegancja. Zwłaszcza ten ostatni przymiot posłużył pannie Jankowskiej znakomicie. Była ausgelassen, a mimo to nie wkroczyła ani na chwilę w dziedzinę trywialności.
Przytem widoczne było, iż panna Jankowska myślała dużo nad swą rolą. Mimiczną część gry miała niezmiernie szczęśliwą i tylko chwile przełomowe, w których wybucha rozpaczliwa trwoga, miały trochę jakby lękliwej niepewności.
Pani Rybicka doskonałym tonem wypowiedziała wyborny dowcip o „Quo vadis“ Sienkiewicza, — pani Węgrzynowa walczyła elegancko z nieodpowiednią dla siebie rolą, a pani Ogińska ślicznie wyglądała w złotorudej paryskiej fryzurze. Inne panie dopomagały do powodzenia sztuki według swej możności.
Scena była urządzona wspaniale i gustownie. Sytuacje szwankowały — goście w salonie, w akcie pierwszym, byli trochę niepewni i jakby zdziwieni swoją w tym salonie obecnością. Również pieczołowitości reżyserii polecić możemy wrzawę za sceną po wyborze prezydenta, która robiła śmieszne i nieodpowiednie wrażenie.
Kilka niesfornych głosów tuż za kulisą nie może imitować tłumu, co najmniej złożonego z paruset ludzi. Są to napozór drobiazgi, ale te zabijają efekty sztuki tak, jak owo zbyt późne spuszczanie kurtyny w akcie trzecim. Autora wywoływano serdecznie. Artystów także obsypywano oklaskami, zwłaszcza pana Żelazowskiego. Teatr był wysprzedany, publiczność inteligentna, słowem, premjerę sobotnią można liczyć jako inaugurację nowego sezonu. Zaczęła się ta inauguracja szczęśliwie — wielkiem powodzeniem młodego pisarza, wyborną grą artystów i występem Żelazowskiego. Niechże więc będzie to dobrą wróżbą na przyszłe dni lwowskiej sceny i nicią sympatyczną, która złączy ściśle teatr z publicznością.