popadli w majątkową ruinę. Ale i tam, w tym dworze, około ognia kominkowego, przy którym grzeją się spasione wyżły, rozgrywa się straszna tragedja, i ta szlachta dopuszcza się infamij, aby swoje kosztowne przesądy zachować. U Blizińskiego, nasze wykopaliska — urządzają te tragedje na mniejszą skalę — sięgają do pugilaresów parwenjuszów, frymarczą swemi dziećmi, sprzedając je za kontrakt ślubny. Szczęściem jest ich nie tak wiele, świeży i zdrowszy powiew płynie z wiejskich dworów. Ziemia krwią zlana wydaje inne plony. Lecz są jeszcze wykopaliska, są jeszcze Czarnoskalscy. Nie należy się łudzić, nie należy mówić, że sztuka się przeżyła. „Żyją i używają“ panowie Kotwicze, Dalberg, Czarnoskalscy. Półpankowie roznoszą sławę naszego narodu obecnie na wielbłądach, półpankowie Blizińskiego „używali“ życia w Maison Dorée. Słowem, jeśli kto stara się, ażebyśmy byli „papugą narodów“ — to... rozbitki, to te trupy półzgniłe, z herbami wytatuowanymi na karkach, które wyrzuca fala życiowa, uczepione jakiejś belki w postaci parwenjuszów.
I dla nich niema usprawiedliwienia nawet w strasznych warunkach ekonomicznych, w jakie popadł nasz kraj nieszczęsny. Bo właśnie innych nieszczęście, walka, przeciwności — uszlachetniły. Tylko natury małe, niskie, płaskie, nie znajdują siły odpornej w nieszczęściu. Lecz przyjdzie taki dzień jasny i słoneczny, który zaświeci nad czystą już zupełnie falą. Półzgniłe trupy rozbitków zapadną na dno, aby tam skostnieć i leżeć z oczyma szeroko rozwartemi, patrząc przez wód przezrocze, jak nad czystą powierzchnią narodowej pracy powstaje złote słońce, wolne od wszelkich przesądów i rozświecające życie bez „użycia“, bo w tem „użyciu“ Czarnoskalskich leży rozkład, zgnilizna i hańba naszego społeczeństwa.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Z jaką siłą, z jaką wielką potęgą genjusz Blizińskiego rzucił w oczy tym wykopaliskom ich wady, błędy i występki! Mówię o sile komedji rosse we Francji. Ja nie znam