Gdzież go znaleźć? Naturalnie na próbie, na scenie, wsłuchanego, wpatrzonego w swoje dzieło. Przyjechał rano i od rana jest już w teatrze. Wchodzę za kulisy — na scenie blask dzienny, zmieszany z żółtem światłem płonących w kandelabrach świec. Obok budki suflera, w niepewnym tym blasku rysuje się ciemna postać. Blada, spokojna, łagodna twarz poety, okolona jasnym zarostem, pojawia się co chwila w migocącem świetle, bijącem z płomieni świec. Wpatrzony, zasłuchany tworzy znów swe dzieło potężne, silne, olbrzymie. Przed nim — na tle szarawo‑niebieskiej dekoracji grają artyści. Trafiam na drugi akt, na scenę widziadeł. Po chwili Wyspiański, uprzedzony, podchodzi ku mnie. Serdeczny, szczery uścisk łączy nasze dłonie.
— Jak jestem szczęśliwa, że pan jesteś taki... wielki! — mówię i literalnie wzruszenie głos mi tamuje, bo ten, który stoi przedemną, to istotnie nasza wielka chwała, to nasze obecne słońce narodowe, które nagle zabłysło i o lepszej przyszłości wróżyć pozwala.
Ale on z uśmiechem łagodnym odpowiada zwykłym swoim cichym głosem:
— Ja? wielki? cóż znowu!
Nie mamy czasu na rozmowę. Wołają Wyspiańskiego na scenę — pytam go, czy zadowolony z artystów.
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/310
Ta strona została przepisana.
Interwiew z Wyspiańskim.