ludzkiem wytężeniem walczył z potopem cudzoziemszczyzny w chwilach najstraszniejszych dla naszego kraju, aby ocalić gasnący płomień wolnej polskiej mowy. Dość przeczytać jego pamiętniki, ażeby zrozumieć cześć, jaka winna otaczać jego nazwisko. I w tych „Spazmach“, jakkolwiek Bogusławski mimowoli będąc przerabiaczem tylu sztuk francuskich, pozbyć się wpływów Moliera nie jest w stanie, to przecież czujemy tyle prawdziwego, gorącego uczucia, dla podniesienia gnijącej już moralności kraju, że jakaś rzewność przejmuje i z czcią słuchać dzieła tego każe.
Mało publiczności zebrało się wczoraj w teatrze. Dlaczego? Łatwa zagadka do rozwiązania. Bali się nudzić. Lecz pomylili się. Bawiono się dobrze, śmiano się szczerze i serdecznie, a lekka melancholja, jaka mimowoli przejmuje każdego z nas na widok dzieł powstałych w bolesnych i strasznych dla nas chwilach, daje pewien czar, w którym czujemy się dobrze i radzi jesteśmy pozostać pod jego urokiem jak najdłużej.
Pisać o wartości „Spazmów“ niemożna. Bogusławski nie jest Zabłockim i sam o sobie mówi jestem literat z musu. „Spazmy“ trzeba wysłuchać i wrażenie odniesione ukryć w głębi duszy, nie rozdrabniając ich w słowach, bo wrażenia tego opisać się nie da. Jak opowiedzieć uczucie, z jakiem wychodzimy z muzeum pełnego pamiątek? Przeszłość ma urok nieprzeparty. Smutek minionych chwil idzie za nami, choć przed chwilą śmiech nerwy nam łaskotał.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Grano „Spazmy“ koncertowo.
I to nie jest banalne, czcze słowo. Widzieliśmy z przyjemnością cały dawny ensemble lwowski zgrany ze sobą, zgodny, wyrobiony według jednej szkoły. I dlatego była tak wielka harmonja dziś na scenie lwowskiej. Byli na niej sami artyści — żadne wyrabiające się siły (!) nie psuły wrażenia. Nawet świeżo angażowany pan Klimontowicz, bardzo dobrze się sprawiał w swej drobnej rólce i zupełnie