Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/65

Ta strona została przepisana.

lub same komunały, pomimo, że chcą pozować na niezwykłych ludzi. Dlatego finał sztuki sprawia wrażenie olśniewającej błyskawicy, w ostatniej chwili w rzeczywistem natchnieniu nakreślonej purpurowej linji na szarem, bezbarwnem i niemal... filisterskiem tle obrazu.
Sztuka Przybyszewskiego choćby dlatego jednego momentu powinna być przedstawiona na każdej o artystycznych aspiracjach scenie. Lecz do wysłuchania tej sztuki publiczność powinna być przygotowana serją całą innych, które stopniowo kształciłyby umysł publiczności w tym kierunku. W ten sposób publiczność jest niejako zaskoczona i zdziwiona. Przytem podawanie takiej sztuki bez jakiegoś kontrastu szkodzi sztuce samej. Antoine, najgenialniejszy dyrektor z żyjących obecnie kierowników teatru dawał także podobne „ponure“ sztuki, ale zawsze po nich bezpośrednio następowała jakaś bardzo wesoła, czasem dziwnie wesoła aktówka.
Publiczność wtedy nie miała powodu obrażać się, że jej kazano się smucić cały wieczór. Bo dla wszystkich jest teatr otwarty, a kto nie chce się pośmiać i odpocząć po silnych a ciężkich wrażeniach, może wyjść z teatru po skończeniu nastrojowej sztuki.
I grano „Boubouroche’a“, albo podobny żart sceniczny, mający prawdziwą często wartość pod pozorami pustoty. Tem łatwiej było to uskutecznić, że sztuka Przybyszewskiego jest krótka, zaledwie trzy małe akta. W tych trzech aktach bierze udział tylko cztery osoby — cztery światy. — Jeden pan Solski odpowiedział swemu zadaniu, jeden, gdyż jakkolwiek najcięższa rola przypadła mu w udziale, bo rola „mściciela“, to włożył w nią tyle swego, że te pauzy, te niedomówienia, ten brak gestów, a gra twarzą i głosem była najwięcej zajmującą z całej postaci Żdzarskiego. Nie Żdzarski zajmował, lecz... Solski. Na jedno się tylko zgodzić nie mogę, to jest na ilustrowanie gestami opowiadania o samotności w drugim akcie. Uwaga widza rozerwana na pantominę, rozstrzela się i rozrywa naprężenie