A potem przyszła szczerość — prostota prawie naiwna, za serce chwytająca. Jest w Paryżu malarz, nazwiskiem Vuillard. Maluje wnętrza skromnych mieszkań ubogich ludzi. Są to małe arcydzieła. L. Rydel, tak jak Vuillard, odsłonił nam wnętrze skromnych biednych dusz ludzkich. Znamy wszyscy ten obrazek i poddajemy się chętnie urokowi, jaki roztacza. Biedne mebelki, na ścianie obrazy, komoda — dalej kuchenka, oświetlona maluchną lampką i przy stole ten szewc, czytający „gazetę“. A dalej dziewczyna, której serce dobre, ofiarne, goreje całe w poczciwych oczach i ten Antoś z siwiejącą głową — taki miły, taki swojski, taki szczery w grze Romana, że chwilami i łzy dławią i uśmiech na usta się wydziera.
W roli Antosia Roman jest niezrównany i prostota jego dochodzi tu do kulminacyjnego punktu gry aktorskiej. Wtórowała mu pani Bednarzewska, która w Julji znalazła cały szczery liryzm, który ją cechuje. Pan Solski był rozgadanym, a chwilami bardzo szczerze czującym starcem. Żal za córką i ta chwila milczenia, przerywana szlochaniem Romana — to było artystyczne wrażenie tak silne, że łatwo o niem zapomnieć nie można. I o całem tem arcydziele Rydla zapomnieć trudno, tak jakoś do serca przylgnie swoją wielką szczerością i potęgą prostoty.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Daleko padło jabłko od jabłoni. Daleko bardzo. Kiedy-pisano o Fredrze‑synu: Cudnie jeździ na pegazach — pożyczanych z ojca stada! — Niestety, nie pożyczanych — raczej wybrakowanych.
Ze sztuk Fredry syna wszystkie bawią — jedno tylko tkwić może w pamięci — to obce żywioły. Tam jest jakaś myśl, są sceny, są chwile, które biorą. W innych jego komedjach jest robota, ale typy płytkie i komizm polega nie na dowcipie, ale na sytuacji często naciągniętej i niemożliwej. Dlatego artyści nie lubią grać Fredry‑syna. Czują, że chodzą na szczudłach i nic głębszego stworzyć nie mogą. A prze-