dują tam coś ze siebie bez różnicy narodowości, wieku, stopnia kultury.
Bo dusza ludzka jest jedna i ta sama od zaczątku istnienia po wieczny jej zanik, jeden jest człowiek pierwotny i ten przez całe wieki przeszedł nietknięty pomimo naleciałości zewnętrznych wpływów. Tego człowieka ukazuje nam Szekspir i my go rozumiemy, odczuwamy, kochamy i boimy się, jak nagle ujrzanego wewnątrz siebie szkieletu.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W sobotę grano „Wiele hałasu o nic“ w teatrze miejskim. Ta uscenizowana treść Ariosta ma wielki wdzięk i powinna nazywać się „Turniejem dowcipu“.
Wszyscy tam dowcipkuja, a sprytne słówka latają w powietrzu, jak barwne piłki, rzucane sprawnemi rękami. W tej sztuce Szekspir igra z tak zwanym „sprytem“ ludzkiej istoty. Kanwa, na której Szekspir dzierzga ten haft, jest sentymentalna i trochę nie licująca z charakterem epoki, w której się akcja odbywa. Wiadomo bowiem, że fakt ów (według Bandella) miał miejsce około 1282 roku podczas pobytu Piotra Aragońskiego w Messynie. Sprawność dowcipów Beatryczy, a nawet i Hero można jednak zastosować do wygadania dam z dworu królowej Elżbiety, która sama przykład podobny damom swym dawała.
W każdym razie ten popis sprytu jest olśniewającym fajerwerkiem i zachwyca „dzisiejszych“ dowcipnisiów werwą i nieporównaną głęboką satyra. Wystawić Szekspira na scenie to prawdziwa rozkosz dla dyrekcji. Porel w Odeonie, dając „Romea i Julję“, udrapował naokoło sceny ramy z lila pluszu i w nich roztoczył tak wspaniałe, malownicze obrazy, iż pozbyć się nie można ich wspomnienia. Scenę ślubu umieścił w krużganku klasztoru, okalającego dziedziniec, pełen róż. Ponad różami, gdy wstawało słońce, fruwały motyle, a biało ubrani zakonnicy chodzili, doglądając kwiatów. I każdy obraz mniej więcej był tak piękny, odpowiednio do akcji.