(ach! często za obszerną) dla jednego pasorzyta, dla jednego muchołowa.
I w życiu tych pająków tak szaro, tak ciemno, tak smutno, jak było wczoraj na scenie. Mała lampka tli pod ścianą, po której wilgoć spływa, małe okienko przepuszcza trochę światła, od którego nie zazieleni się roślina w doniczce, nie zarumieni się twarz dziecka. Lampka radości, prawdziwej radości, pięknej radości — nie zabłyśnie tam nigdy, okno nie otworzy się tak szeorko, ażeby przez nie mogła wpłynąć cała struga ożywczego powietrza i światła.
Wszystko tam szare, zatęchłe, ponure. Garnki od strawy próżne, żołądki próżne i w umysłach próżnia, w której kłębią się pożądania, pragnienia, żądze i zawiści. Straszno, ciemno, smutno... Smutno bardzo.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Takiej sztuki, jak ów dramat Langmana, należy słuchać w specjalnym nastroju. Nie trzeba patrzeć, jak na widowisko, boć ta nędza, która się przed nami na scenie snuje... widowiskiem nie jest. Na Bartla Turasera trzeba patrzeć, jak na otwarta księgę, poruszająca kwestję społeczną, ilustrowaną całą serją rysunków, chwyconych żywcem i utrwalonych z talentem niezwykłym. Księgę tę ktoś czyta — czyta ją głosem, który nas wzrusza do głębi. Naiwna jest treść owego Turasera — naiwna napozór. Chodzi o ten drobiazg, że ci ludzie nigdy się nie mogą najeść do sytości. Jest to motyw bardzo prozaiczny — a przecież tak w zwierzęcości swej tragiczny!...
Są istoty pod słońcem, które pracują do przesycenia się tą pracą, a nie mogą nawet zjeść według woli. W roboczej klasie, zwłaszcza niemieckiej, ten motyw głodu jest przyczyną wielkich zbrodni. Weźmy „Tkaczów“ Hauptmanna i tę wstrząsająca chwilę, gdy robotnik, który od lat tylu nie jadł mięsa, rzuca się na podawany mu ochłap, pożera go i po chwili oddaje, wołając ze łzami: