— Raz jeden mogłem się najeść i tego mi nawet nie sądzono!
W audytorium panuje taka cisza, taka groza wobec tej strasznej nędzy ludzkiego życia, iż nikomu nie przychodzi protestować przeciwko nieestetycznej nucie tej sceny.
Bo są takie strony w ustroju społecznym, takie okropne, niesprawiedliwe, czarne strony, że przed niemi milknie każdy głos i dusza cofa się przerażona w strachu wielkiej odpowiedzialności za tolerowanie tego powolnego mordu milionów jednostek. Dlatego „Bartel Turaser“, gdy jest słuchany sercem i sercem odczuty, przedstawia się nie jako dramat ludowy, lecz jako tragedja społeczna, bardzo silna i bardzo prawdziwa.
Bartel ulega pokusie, ale na Bartla nie trzeba patrzeć jako na pojedyncze indywiduum — to jest przedstawiciel zbiorowej masy roboczej — tej masy, która walczy, pracuje, cierpi, kocha swe dzieci, rodzinę, ma przeczulone nawet pojęcia o sumieniu i honorze i upada w chwili, gdy zamajaczy przed tym parjasem nadzieja choć chwilowego dobrobytu dla niego i dla jego bliskich. Że Langman zrobił źle swoją sztukę, że ją trochę rozciągnął, że dużo się w niej powtarza, a ostatni akt jest naciągnięty — to zarzut drugorzędny. Tu główna jest ta myśl przewodnia silna, krwawa, jak wypruta z wnętrzności spracowanego zwierzęcia żyła.
Patrzeć na nią, na tę sztukę ciężko trochę i smutno; ale zaiste, gdy tylu głodnych na świecie, gdy tylu Bartlów wyciąga ręce i pyta: „Czy można kupić doktora“ — to „sztuka dla sztuki„ i „rymy dla rymów“ — maleją, bledną, jak oddalone gwiazdki na firmamencie, wobec błyskawic, rozdzierających ogniem i pożogą przestworza.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Wystawić takiego „Bartla Turasera“, to wielka pokusa dla każdego myślącego, głębiej czującego dyrektora. Że pan Pawlikowski jest takim głębiej myślącym kierownikiem — to nie ulega kwestji.