Są ludzie, którzy nie wiedza, co to znaczy „rodzina“, choć niby ją mieli, choć mają ojca, matkę, braci, siostry, szwagrów, wujów — słowem to, co się w potocznem życiu „rodziną“ nazywa. I często ci ludzie tęsknią za tem ciepłem rodzinnem, za tem uczuciem serdecznem, które wiąże ze sobą tych, co jednaką krew mają w żyłach i razem rośli, razem klękali do dziecinnych pacierzy i odziedziczali po sobie elementarz, zabawki, często sukienki, czasem majątki. Ten, który nie miał „rodziny“, który przeszedł przez młodość obcy i nigdy nie uczuł swoich prawdziwie swoimi — z jakąś melancholią zwraca się myślą ku tym minionym chwilom i zazdrości innym, pragnie — czuje, że ma w życiu jakąś lukę, że mu czegoś w rachunku brakuje — że dusza jego ma jakąś część pustą, po której wicher tęsknoty zawodzi. Najczęściej przychodzi ten smutek, ten obrachunek w późniejszych latach, gdy myśl nie biegnie w przyszłość lecz w przeszłości czegoś szuka, czegoś uparcie szuka, aby na tych jasnych punktach zacząć budować sobie kapliczkę wspomnień, starczących czasem na długie, puste lata przedśmiertne. Kto jednak czuje taką tęsknotę, niech idzie na sztukę pana Grabowskiego, a odechce mu się „rodziny“ na długie lata, a może na zawsze. Bo „rodzina“ u pana Grabowskiego przedstawia się jak zbiorowisko wyzyskiwaczy, obłudników, spekulantów — wszyscy się tam kłócą lub docinają sobie od rana do wieczora.
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/98
Ta strona została przepisana.
„Rodzeństwo“, przez Ign. Grabowskiego.