„Stajała przed bramu i buła piskate!...“ kończyła pani domu, spoglądając z niechęcią na książkę służbową.
— Nieszczególna rekomendacja — dodała po chwili, zamykając książeczkę, i usiadła na wyplatanem krześle, jedynym możliwym meblu z rozlicznych sprzętów, przepełniających ciasną i ciemną kuchenkę.
Była to niska, młoda jeszcze kobieta, rozlana w swym niebieskim w szlafroku, z głową zgniecioną, płaską, pokrytą włosami żółtymi. W ciemnej przestrzeni kuchennej jaśniały te włosy światłem matowem, łącząc się dość harmonijnie z żółtawą cerą twarzy i oczami barwy niepewnej. Uszy tłuste, leniwe, niezdrowe, obciągnięte ku szyi ciężarem czarnych lawowych kolczyków, i usta wąskie blade, ukrywały równie blade dziąsła i świadczyły dostatecznie o niedokrewności tej masy ciała, rozrastającej się wśród wilgotnych ścian szczupłego mieszkania. Całe bezczynne życie żon urzędników płynęło leniwą falą pod tą skórą zżółkłą, przezroczystą i delikatną jak gaza jedwabna. Tylko usta zaciśnięte, prawie zsiniałe od wilgoci spadającej z murów, tylko ręce płaskie, o pełnych dłoniach, i oczy niewielkie, ciężkiemi przysłonione powiekami, miały jakieś drganie, zdradzały ukrytą namiętność pantery — właściwą kobietom anemicznym, których życie, wbrew hygienicznym przepisom, upływa wśród atmosfery sąsiadującej z kuchnią sypialni.
— Nazywasz się?... — pytała dalej pani domu, a głos jej leniwy, tłusty, rozlewał się wśród cienia, jak