próbuje więc wytłómaczyć Kaśce dokładniej różnicę między państwem a państwem.
— Ta, pewnie, że pracować trzeba, aleć już niech rozkazuje lajtnant a nie furwez, jak mówił nieboszczyk Szczepaniak. Szkoda, że panna nie znała Szczepaniaka, bo to był tęgi hułan. Otóż, widzi panna, ta hrabina, to lajtnant, a taka z majstratu, to furwez. Choć jaby tam wolał być panem i rozkazywać, taj do bramy dzwonić. U tych z majstratu bieda aż skrzypi. Ona skąpa, on złośnik. Już tego kwartału dwie zmienili, a bez co? Bez to, że to nie „państwo“ — dodał, wracając uporczywie do swego założenia, jak koń w deptaku, wiecznie koło jednego punktu krążący.
Widocznie jednak oboje mieli coś wspólnego w swoim sposobie układania myśli, bo i Kaśka powtórzyła przed chwilą wygłoszoną filozoficzną sentencję:
— Wszędy trzeba pracować.
I z całą niedbałością silnego zwierzęcia wstrząsa potężnemi barkami, jakby z niecierpliwości i pożądania tej pracy, która ma spaść na nią równocześnie z przyjęciem nowych zobowiązań. Jan patrzy na nią z uwielbieniem.
— Panna silna, prawda? — zapytuje po chwili.
Za całą odpowiedź Kaśka uśmiecha się łagodnie, odsłaniając zdrowe i czyste zęby, oprawione w dziąsła różowe.
— To jeszcze dobrze — ciągnie Jan dalej, — bo jakby panna była nie przymierzając chyrlawa, toby długo na tem trzeciem piętrze nie pociągnęła. Trzeba cięgiem nosić wodę, bo ta... pani to się pluszcze i pluszcze przez końca, posadzkę gładzić, a na wosk skąpią. Oj! puściłby ja ich w taniec choć raz na rok, toby popróbowali, jak to przyjemnie tak harować od świtu do nocki...
W błękitnych oczach Jana zaświeciła nagle niedobra iskra. Cała nienawiść dręczonego zwierzęcia, które nigdy nie może się wyspać, ozwała się w tym głosie, drżącym od dawno przebudzonej i nurtującej myśli.
Wszystkie noce zimowe, gdy bezlitośny głos dzwonka zrywał go z posłania i ledwo osłoniętemu kazał biedz dla wpuszczania spóźnionych lokatorów, powracających
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.