miesięcy na rok spędzała w mleczarni, a przez drugie sześć miesięcy uprzyjemniała „gościom” rozkoszny pobyt w tak zwanych nocnych kawiarniach.
Rózia była poszukiwaną przez właścicieli tych siedlisk głupiej zabawy. Ileż bowiem wesołego żartu mieściło się w tych zielonawych źrenicach! Nie gniewała się za zbyt śmiałe żarty, a umiała zręcznie pomnażać ilość wypitych butelek. Karjera Rózi była więc na długi czas zapewnioną, przynajmniej do chwili, gdy jej młoda twarz przestanie śmiać się tak wesoło wśród dymu cygar i krzyków rozbawionych mężczyzn. Później... Ot, co tam!... Któżby troszczył się o to głupie „później“. Jest przecież haczyk, a śmietników nigdy nie zbraknie,
Rózia zawiązała stosunek z niemłodym czeladnikiem krawieckim, Feliksem. Mieszkali razem, żyjąc „na wiarę“. Pobrać się nie chcieli i nie mogli. Zresztą, Feliks był żonaty. W Samborze pozostawił żonę i pięcioro dzieci. Rózia wiedziała o tem i w codziennych sprzeczkach wysyłała go „do stu djabłów, do starej żony i kopy dzieci“. On wszakże nie odchodził. Z marmurowym spokojem na bladej twarzy słuchał tego potoku słów, który zalewał codziennie maluchną stancyjkę, pełną gratów, śmieci i słoików z pomadą. Potem zbliżał się do Rózi i jak mógł uspakajał. Ona broniła się chwilę, lecz wkońcu poddawała się mimowoli jego pieszczotom.
Łatwo zgadnąć, co przywiązało niską, krępą; dziewczynę do człowieka, który mając dwa razy tyle lat co ona, wyzyskiwał jej młodość, a wreszcie marnował jej drobne dochodziki. Nie śmiał jednak naruszyć dwóch listów banku hypotecznego, których niebieskie numera odbijały wyraźnie na tle białego papieru. Drobne pieniądze, wybierane codziennie z szufladki, stanowiły rodzaj przekąski, przygotowując podniebienie Feliksa do ugryzienia czegoś twardego. Teraz jeszcze nie śmiał wystąpić z projektem spieniężenia listów hypotecznych, jakkolwiek bowiem ujarzmił zmysły dziewczyny, zrywała się ona nieraz i rzucała, jakby pragnąc potargać krępujące ją węzły — ale napróżno. Gdy wracała do domu z chęcią zerwania i na widok pustej szufladki wybuchała gniewem, Feliks pozwalał wylać się pierwszemu uniesieniu słów trywjalnych, pozbieranych w du-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.