złocistą strugą, płynącą z góry i odbijającą się blaskiem jarzącym w szybach przymkniętych okien, które gorzały wzdłuż murów kamienic, jak olbrzymie, promienne świece. I była to iluminacja, urządzona w dzień biały z całą bezczelnością natury, świadomej swej potęgi, z rozrzutnością bogacza, rozsypującego swe skarby z całem przeświadczeniem o niewyczerpalności tego złota, o wiecznem istnieniu tych blasków promiennych. Kaśka zatrzymała się chwilę i spojrzała na plac, jakby olśniona tem bogactwem, które się jej słało pod stopy. Natura to była wrażliwa i pojmująca piękno instynktowo. Podniosła głowę i popatrzyła chwilę prosto w tarczę słoneczną. Co też to się w górze tak pali? Skąd się ten ogień bierze?
Przypomniała sobie jednak, że czas ucieka, a nie chciała zasłużyć na naganę ze strony swej przyszłej pani. Szybko postąpiła jeszcze kilka kroków i znalazła się przed parkanem, w którym otwarta furtka prowadziła do wnętrza mleczarni. Tam usługiwała Rózia. Kaśka pragnęła pożegnać się z nią i oddać pożyczone piętnaście centów. Lecz jak tu wejść główną furtką? W małym, kwadratowym ogródku kilka osób pije kawę przy stołach z grubych szklanek zielonawych, lub zajada mleko z fajansowych, nadszczerbionych salaterek. Stoły, pozasłaniane czerwonemi w białe desenie serwetami, stoją równo w szeregi, maczając swe grube, skrzyżowane nogi w żółtym piasku ogródka. Kilka rozwiniętych kasztanów rzuca cień, rozpościerając swe zielone, wachlarzowate liście, przysypane pyłem i nadwiędłe wskutek zbyt wielkiego gorąca. W głębi, za sztachetkami, na podwyższeniu, widnieje olbrzymia postać właścicielki zakładu, rodzaj tłumoka, złożonego z miękkiego ciała i szarego kretonu. Ta szeroka plama rozlewa się na żółtem tle ściany wznoszącego się w głębi ogrodu budynku. Szara barwa sukmi i żółte włosy schodzą się w harmonijnym akordzie z barwą ściany i nikną w niepewnych linjach. Przed właścicielką rodzaj bufetu, pokrytego szeroką wstęgą blachy, na której stoją rzędem, do góry dnem poobracane, grube, zielonawe szklanki, wznoszące jedną, wysoką nóżkę, ze sztywną gracją skoczka cyrkowego. Na wyszczerbionym półmisku bie-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.