przypatruje się damie, która usiłuje oczyścić unurzaną w piasku parasolkę.
— Niech psiakrew nie kładzie swojej elegancji na drodze… — mruczy z całą nienawiścią biednej a zazdrosnej dziewczyny.
Poczem zawraca się i niknie w głębi zabudowania
Za nią słychać wołanie:
— Panienko! Proszę świeżej wody.
Rózia zatrzymuje się chwilę.
— Zaraz! zaraz! — odpowiada, przeciągając na ostatniej zgłosce z całą dokładnością iście kelnerskiej intonacji.
— Cholerę ci, a nie wodę — dodaje, biegnąc przez dwie puste sale do kuchni, w której od kilku minut czeka na nią Kaśka.
Wielka, widna izba, z olbrzymim kominem i płytą, opatrzoną niezliczoną ilością fajerek, przesiąkła cała kwaśnym zapachem mleka, przedstawia się raczej jak świeżo wyczyszczona, olbrzymia obora, z której wyprowadzono krowy. Mleko w hładyszkach, mleko w cebrzykach, mleko w kamiennych garnkach, śmietanka rozlana w wielkich, szerokich miskach, na półkach serwatka, drżąca w szklanych, ogromnych słojach; przewrócone pod stołem szafliki drewniane, wznoszące się wzdłuż ścian piramidalnie, stosy świeżo skoszonej trawy, pełnej polnych kwiatów, przetykanej żółtymi jaskrami, powojami lub macierzanką, jak kobierce wschodnie, — całe to gospodarstwo mleczne, praca wspólna zwierząt i ludzi, przedstawia się w tej widnej, przestronej izbie, wśród kwaśnego zapachu nabiału. Poza tymi stosami trawy, poza olbrzymimi garnkami lub cebrami, zdają się występować kontury tych dobrych, o wielkich oczach, mlekodajnych zwierząt, przynoszących ze sobą wonie pastwiska, ostry zapach macierzanki, suchy trzask łamanej lebiody.
W tej kuchni, zastawionej tyloma naczyniami, otwierającemi szerokie wnętrza mlekiem napełnione, błąkało się niewyraźne wspomnienie wsi, skąpanej w promieniach słońca, szumiącej swobodą drzew, zielonej szmaragdową trawą — wsi wolnej, uśmiechniętej jak oblicze wiejskiej mołodycy.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.