I nagle, jak piorun, spada na nią znów pytanie:
— Kto cię stworzył!
— Pan Bóg - odpowiada machinalnie Kaśka z posłuszeństwem katarynki, którą nakręcają do odegrania arji.
— Z czego? — pyta dalej literat, mrużąc swe czerwone oczy i patrząc na nią przez rzadkie rzęsy.
— Z... gliny, i tchnął we mnie ducha, a ożywił ciało — recytuje Kaśka, kręcąc palce ruchem gnuśnych dzieciaków w szkole.
Literat zatrzymuje wspaniałym ruchem ręki ten potok wyrazów.
— A więc z gliny. A bolało cię to, jak cię lepił? Bolało?
Kaśka sięga pamięcią w najodleglejsze wspomnienia swego dzieciństwa, ale nie może sobie przypomnieć tej chwili. Milczy więc uparcie.
— A widzisz, idjotko — konkluduje literat. — Nie bolało cię wtedy, to nie będzie cię boleć i teraz.
— I trzy szóstki dostaniesz za godzinę — przerywa rzeźbiarz, wysuwając naprzód swą drobną figurkę i kładąc ręce w puste kieszenie, aby pobrzękawszy kluczykami, zwrócić uwagę Kaśki na dźwięk niby gotówki, przepełniającej kieszenie jego letniego garnituru. Kaśka doznaje silnego zawrotu głowy. Jakto? Ten cienki, młody chłopiec, miałby być tak bogatym i mądrym jak Bóg Ojciec? Kaśka zgorszona jest takiem rzucaniem imienia boskiego. I jakiś niezdrowy, odurzający powiew zawraca jej głowę; doznaje dziwnego ciśnienia w piersiach, jakby przestrachu przed czemś nieznanem, czarnem, przed ciemną przestrzenią, otwierającą się pod jej stopami. Jest jej tak, jakby napiła się zbyt silnego odurzającego napoju, którego słaba jej głowa znieść nie może.
Mężczyźni śmieją się ciągle. Rózia, uradowana, że zażartowano z jej przyjaciółki, poddaje się tej wesołości, która napełnia hałasem całe podwórko.
Kaśka z coraz większą trwogą ogląda się na wpół otwartą furtkę, pragnąc uciec jaknajprędzej. Zdaje się jej, jakby popełniono jakiś występek, którego niegodziwość wstrząsa nią do głębi. I zdobywając się na ener-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.