gję, porywa się z miejsca i biegnie ku furtce z rozpaczliwym pośpiechem. Mały rzeźbiarz puszcza się za nią w pogoń.
— Ty — krzyczy, — jak się namyślisz, a nie będziesz miała co jeść, przyjdź do mnie. Wiesz gdzie, Politechnika? Nie wiesz? To ten duży dom biały, ze schodami, na Zakrętarskiej ulicy. No, teraz wiesz?
I dopadłszy ją tuż przy furtce, chwyta wpół, dostając jej ledwie do ramienia. Drobny, szczupły, źle wyrośnięty, wygląda jak dziecko wobec tej silnie zbudowanej dziewczyny. Ona czuje to i patrzy nań z góry z jakimś dziwnym uśmiechem..
— Puść mię pan, bo się śpieszę...
Ale on nie słucha jej głosu. Uśmiecha się i kołysze swą postać, przysuwa się coraz bliżej. Ostry zapach alkoholu wydobywa się z przyśpieszonym oddechem z jego ust ciągle wilgotnych. Kaśka pragnie silną ręką usunąć natrętnego chłopca. Ale on, płacąc siłą za siłę, nagłym ruchem porywa jej ramię i ściska jak w kleszczach. Drobne, cienkie palce młodzieńca otaczają je z siłą stalowych obręczy. Kaśka zwraca ku niemu swe łagodne, załzawione oczy.
— Panie! To boli!...
Rzeźbiarz ciśnie w tej chwili ramię dziewczyny z nadzwyczajną rozkoszą.
— Panie! To boli!...
I wielkie, ciemne źrenice patrzą na zaczerwienioną twarz chłopca z wyrzutem bezsilnej, niższej społecznie istoty, nie mogącej się bronić i odpłacić równą miarą.
Palce rzeźbiarza rozsuwają się zwolna. Puszcza ją i stoi, patrząc na nią, gdy znikła w otwartej furtce i przebiega ulicę.
Literat z Rózią zniknęli w głębi zabudowania, wlokąc za sobą hałas żartów, dwuznaczników i klapsów. Rzeźbiarz stał jeszcze przez chwilę na środku podwórka i spoglądał z pewnem zajęciem na belkę, o którą oparła się Kaśka w chwili jego wejścia. Tak! Dziewczyna ta była jedynym modelem do karjatydy, o której marzył nieraz, siedząc w knajpie i rysując swój projekt na zakurzonym stole, palcem, umaczanym w winie lub piwie. Wszystkie jego posągi powstały zresztą w ten sam
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.