trzymający się tak źle na nogach, padający prawie u ich stóp kamiennych w ostatniem upodleniu? Olbrzymi Herkules, siedzący na skale, nagi, wspaniały, pochylał smutnie dumną głowę, a smukła Świtezianka, zadumana nad brzegiem rzeki, rumieniła się prawie w blaskach wschodzącego słońca. A przecież wszystkie te białe postacie wyrosły z ciemnej kałuży rozlanego wina, urodziły się pod gorącem tchnieniem przepędzonej w knajpie nocy. I przeznaczeniem jego było schodzić najniżej po swoje wzory, projekta, a nawet po modele.
Tu, na tym dziedzińcu, wyrosła nagle wspaniała karjatyda z szeroko zakreślonemi linjami, tchnąca zdrowiem i siłą. Zostawiła w jego pamięci wdzięczne wygięcie ciała, wspaniały tors, pochylony w kształtnem skróceniu. Pragnąłby jednak zobaczyć ją jeszcze, aby stworzyć prawdziwy typ kobiety-olbrzymki, bez przesady, bez naśladowania tych niekształtnych posągów, podpierających balkony lub ornamenta kamienic.
Dlatego stoi tak na środku dziedzińca i, patrząc na ścianę, rysuje myślą kontury, wypełnia przestrzeń i wznosi Kaśkę-karjatydę, wspaniałą, piękną, silną, o muskularnych, a mimo to kobiecych ramionach.
∗
∗ ∗ |
Kuferek Kaśki, jakkolwiek niewielki, zajmował znaczną część izdebki, zamieszkanej przez Rózię i Feliksa. Kaśka, wyszedłszy z mleczarni, udała się tam prosto, pragnąc zabrać swoje rzeczy i przenieść się czemprędzej. Gdy weszła, zastała Feliksa leżącego według zwyczaju wśród brudnej i porozrzucanej pościeli, z miną człowieka, któremu pewno ulokowany kapitał przynosi przyzwoity i stały dochód. Pofałdowana i niekształtna twarz tego człowieka ginęła w kłębach dymu kabanosa. Niedawno powrócił z obiadu, a teraz ze spokojem odprawiał siestę poobiednią. Brudne, szare ściany izdebki, przesiąkłe dymem cygar, pooblepiane były kawałkami kolorowego papieru, wycinkami z żurnalu, anonsami, lub złoconemi literami, poodrywanemi widocznie ze sztuk muślinu lub tarlatanu. Była to jedyna praca, której oddawał się czasem Feliks. Pomnąc na maksymę: utile