Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

Chudy mężczyzna skrzywił się.
— Nowa sługa, hm... hm... gorsza złodziejka i latawiec, niż tamte. No, no, ja się do ciebie wezmę i będziesz mnie słuchać. Nie panią, tylko mnie, bo u mnie służysz. Rozumiesz, ja płacę! Pani nic nie ma, to wszystko moje. To moja krwawa praca, którą ona niszczy.
I wstrząsając długim rękawem, pod którym kryła się zapewne ręka, ukazywał Kaśce tę całę swoją własność, owoc krwawej pracy: kilka rondli, stary pogrzebacz i szczypce, blaszany samowar, dziurawą konewkę, rdzą pokryty kociołek i resztę innych gratów, nędznych, kryjących się po zaciemnionych kątach, ze wstydem obszarpanych nędzarzy. Człowiek w brudnym szlafroku wyciągał rękę i zakreślał koło, mówiąc „to moje“ z dumą skąpca, który całe lata gromadzi stosy zaśniedziałych monet. Były to skarby smutne, własność, o którą sprzeczać się było dziwactwem, a przecież ten mąż wydziedziczał z nich żonę, wskazując siebie jako głowę domu i pana w całem tego słowa znaczeniu. Wszystko należało do niego — i to wygasłe ognisko, i ta stolnica czerwona jeszcze od mięsa, i ten szczerbaty garnuszek, i ten moździerz bez tłuczka, w którym tłuczono cukier lub pieprz starą rączką od dzwonka. Tym wspaniałym ruchem rękawa obejmował w posiadanie i nową służącę, która w niemym podziwie spoglądała na tę łysą, szpiczastą głowę, obciągniętą żółtą skórą, a zapadającą się w kilku miejscach w doły okrągłe i równe. Nos długi, haczykowaty, zwieszał się nad wąskiemi wargami i prawie łączył z wystającą brodą. Zamiłowanie w gderaniu i bezustannym gniewie na siebie i na wszystkich przebijało się aż nadto widocznie w tej skurczonej, pochylonej postaci, jakby zaczajonej dla rzucenia się na upatrzoną sobie ofiarę. Chudy, mały, miał ruchy warjata, machając ustawicznie rękami i wyginając dolną wargę w właściwy sobie sposób.
Kaśka, mimo całego szacunku dla „państwa”, nie mogła ukorzyć się przed tą figurą, migającą się w niepewnym blasku przyciemnionej kuchenki.
— Ile ci pani dała zadatku? — pyta człowiek w szlafroku, zaczajając się jakby do skoku.
— Reńskiego w srebrze — odpowiada Kaśka.