— Znalazłem, jest! O!... Kupiony w roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym trzecim, dwunastego sierpnia, o godzinie trzeciej po południu. Patrz! Zapisany. Samowar blaszany, z galeryjką i kominkiem. Cena reński i centów osiemdziesiąt. Oddany Julji z Weissów Budowskiej, żonie mojej, i służącej Małgorzacie Przybylak. Chodź! Czytaj sama!... Był nowy, zupełnie nowy. Tu! Niżej!... podpisałaś się sama własnoręcznie. „Samowar zupełnie nowy przyjęłam, Julja z Weissów Budowska“. Teraz powiedz, czy to nie twoje pismo? No! Powiedz!...
I drżącymi ze złości palcami wodził po zapisanej stronicy, na której rzeczywiście widniał wielkiemi literami napis: „Samowar blaszany i t. d.“ Julja nie odpowiadała wcale. Siedziała nieruchoma, spoglądając w ciemną, olbrzymią przestrzeń, rysującą się za oknem. Pomimo późnej pory, oko mogło jeszcze rozróżnić mury koszar i wysoki nasyp kolejowy, oświetlony gdzieniegdzie latarnią budnika. Od pól i ogrodów wiało świeże, chłodne powietrze i wpadało śmiało do wnętrza pokoju. Na dziedzińcu bawiła się gromadka hałaśliwych dzieci, a w przyległej kamienicy szwargotali żydzi, używający odpoczynku na drewnianych, spróchniałych deskach galerji. Nagle, na torze kolejowym zabłysło purpurowe światło i rozległ się przytłumiony huk, jakby gwar zbuntowanego tłumu. Czerwona gwiazda mknęła szybko, siejąc tuż przy ziemi zółtawy blask w kłębach białej pary. Przed oczami Julji przemknął się pociąg kurjerski, złożony z kilku wagonów i lokomotywy, i popędził w gniewnym pośpiechu rozjuszonego zwierza. Huk napełnił mały pokoik i wstrząsnął do głębi postacią chudego człowieka, zatopionego w książkach i poddającego swą nagą czaszkę pod jasne światło zawieszonej nad stołem lampy..
Julja nie poruszyła się wcale, tylko po jej białej twarzy przemknął się wyraz tajonej żądzy, jakiegoś pragnienia, budzącego się codziennie z hukiem przelatującego pociągu. Nie podróżowała ona nigdy. Urodzona i wychowana w mieście, jeździła raz tylko do Gródka, do ciotki męża z wizytą. Była to rozkoszna podróż, szybka, rwąca jej bezkrwiste ciało w jakąś dal nieskończoną. Odtąd spada na nią codziennie ten huk przela-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.