tującego pociągu, jak szum przemijającej burzy, i niesie ze sobą nieokreśloną tęsknotę za światem dla niej nieznanym. Jest to jedyna chwila dnia, w której dusza tej kobiety rwie się w kawałki w bezsilnym bólu, pragnąc poruszyć się i razem z tą gwiazdą czerwoną ulecieć w dal ciemną i pełną tajemnic.
— A teraz... miłosierdzie Boże!... spójrz, jak on wygląda! — ciągnie piejący głos męża, wskazującego z wyrazem boleści na ustawiony przez Kaśkę na stole samowar. — Boki pozapadane, galeryjka powykręcana... miłosierdzie Boże! miłosierdzie Boże!
Kaśka spogląda z niepokojem w stronę Julji, ciągle nieruchomej i jakby sennej. Czy pani zapomniała o liście? Dlaczego nie zbliża się do stołu? Dlaczego nie daje umówionego znaku?
Nakoniec Kaśka odważa się przemówić:
— Proszę pani, woda już się gotuje.
I odkrywa przykrywkę porcelanowego czajnika, wyciągającego swą nadtłuczoną szyjkę z pomiędzy dwóch filiżanek fajansowych.
— Głupia! — wybucha pan ze złością. — To do mnie należy. Ja zasypuję herbatę, bo to moja herbata. Ona tu nic nie ma swego. Rozumiesz? Podaj mi herbatę. Jest tam w kredensie, na górze, w blaszanej puszce. Wyjmij także druciany koszyk z bułkami.
I z najwyższą uwagą wziął odrobinę herbaty swymi kościstymi palcami i wrzucił ją do czajnika. Potem zamknął szczelnie puszkę i kazał wstawić do kredensu.
Kaśka czuła, że jej obecność jest w pokoju zbyteczną, lecz cóż miała zrobić z listem? Czuła go ciągle na piersiach, za każdym ruchem ocierał się o nią gładką powierzchnią i przypominał jej swą obecność.
Usunęła się cicho do drzwi i stała, śledząc z uwagą nieruchomą postać pani. Gdy tak stała, przyszła jej myśl, że źle robi, pomagając do jakiegoś czynu oszukańczego. Ten pan był bezwątpienia złym człowiekiem, przykrym, gderliwym, ale Kaśce nie uczynił jeszcze nic złego. A nawet, gdyby ją skrzywdził, nie powinna przecież występować przeciw niemu... I niepewna, wahająca się, pragnąc zachować iście chłopską neutralność, ciśnie
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.