Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

Julja wstała i zbliżyła się napozór machinalnie do stołu. Dziewiąta godzina wybiła na którymś z miejskich zegarów. Przeciągłe, niskie dźwięki dolatywały przez otwarte okno i ginęły przygniecione niskim sufitem. Stojąca przy drzwiach Kaśka policzyła uderzenia. Pani siadła przy stole i zaczęła spokojnie pić czystą herbatę, z ruchami woskowego manekina.
Budowski śledził ją niespokojnem wejrzeniem. To wieczne jej milczenie, trupia nieledwie obojętność drażniły go niewypowiedzianie. Od chwili ślubu była wiecznie milcząca, spokojna, bez śladu jakiegokolwiek wzruszenia na bladej, szerokiej twarzy. Później, gdy ją dręczył moralnie, nie oburzała się nigdy. Nieraz miał ochotę uderzyć ją, dla przekonania się, czy nie wybuchnie gniewem. I teraz siedzi spokojna, obracając ku niemu twarz woskowej lalki, otoczoną żółtymi, kręconymi włosami.
— I dziś rozporządziłaś się sama bez mojej wiedzy — mówi pan, dzwoniąc gwałtownie łyżeczką o filiżankę. — Przyjęłaś nową sługę, jakiegoś grenadjera, i dałaś zadatek. To może złodziejka!
Wyraz ten „złodziejka“ rozległ się jak skrzyp ostrego narzędzia na gładkiej porcelanie. Kaśka mimowolnym ruchem porwała się za głowę.
Ale ruch Julji przerwał jej przykre wrażenie. Machinalnie, napozór bezmyślnie, wyciągnęła pani rękę i wzięła jedną bułeczkę z drucianego koszyka. Zrobiła to ze zwykłym spokojem.
Kaśka drgnęła lekko, ale mimo to została na miejscu. Tylko ręce opadły jej z wyrazem zniechęcenia, jak u człowieka stojącego wśród dróg rozstajnych i poplątanych. Julja podniosła na nią swe wielkie, bezbarwne źrenice. Zdawała się dopiero teraz spostrzegać służącą i dziwić się jej obecności.
— Wyjdź, moje dziecko.
Powiedziała te słowa jeszcze łagodniej, jak przed chwilą w kuchni. Był to rozkaz, a zarazem gorąca prośba o wykonanie powziętego planu. Wobec tego głosu Kaśka uczuła się bezsilną. Julja, nie wiedząc o tem, magnetyzowała ją swoją słodyczą. Kaśka wyszła z pokoju, z wyrazem zupełnej abdykacji. W kuchni wyjęła