list, a przeżegnawszy się pobożnie i westchnąwszy w kierunku Świętych i tragika, powróciła do pokoju.
Budowski nalewał właśnie drugą filiżankę herbaty, gdy Kaśka stanęła z wyciągniętą ręką u stołu.
— Proszę pana... list... — przemówiła cichym, stłumionym głosem.
Budowski rzucił się.
— Co, jaki list? Od kogo?
Chwycił podany papier i rozerwał kopertę.
Julja milczała ciągle, jedząc bułkę i patrząc bezmyślnie przed siebie.
Kaśka szczęśliwa, że ominęło straszne dla niej zapytanie: „kto przyniósł“, skierowała się ku drzwiom w zamiarze opuszczenia pokoju.
— Czekaj! — zawołał Budowski. — Będziesz potrzebna! Masz! — dodał, zwracając się do żony. — To od twej matki. Nie mogę przeczytać tych kulfonów. Czegóż znów chce ta... stara?
Ostatni wyraz wymówił z nietajonym wstrętem. Julja wyciągnęła powoli rękę, wzięła list i zaczęła czytać. Budowski usiadł na swym fotelu, zirytowany z powodu tego niekształtnego pisma, pochodzącego od kobiety, która, według jego wyobrażenia, leżała na pieniądzach, ale pozbyć się ich nawet dla córki nie chciała. I przez to uparte przekonanie o posiadanych przez matkę Julji skarbach pozwalał żonie odwiedzać matkę, sądząc, że wreszcie rozczulona wynagrodzi córce, a zarazem i jemu ów zawód pod względem posagu, na który liczył, idąc do ołtarza. Ale nadzieja otrzymania czegokolwiek nie łagodziła gniewu, jakim wybuchł na widok tych niekształtnych liter, które biedna staruszka kreśliła wolną od paraliżu prawą ręką, a w których zawsze wzywała swą córkę do siebie.
— Kto przyniół ten list? — zapytał nagle, zwracając się do Kaśki.
Kaśka milczała. Dla miłości swej pani zrobiła wiele, ale ciężko jej było usłyszeć swój własny głos, rozlegający się kłamstwem wśród tej ciszy. Zwróciła więc błagalne spojrzenie na Julję, która zdawała się z trudnością odczytywać niekształtne i drżące pismo listu.
Wypadek przyszedł jej z pomocą. Samowar, po-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.