obwieszczoną godzinę. Jan przestał gwizdać i poruszył się wreszcie. Nadeszła pora zamknięcia bramy, a Jan lubił przestrzegać tej chwili z dziwną dokładnością. Widząc wszakże nieruchomo stojącą Kaśkę, uznał za stosowne zainterpelować ją, dokąd tak stać zamierza.
— Jeżeli panna czeka na kogo — wyrzekł z przekąsem, — to niech panna się odsunie ode drzwi, bo ja muszę zamknąć bramę. Jak ślubny przyjdzie, a panna się z nim ugada, to panna zadzwoni, a mnie szperę zapłaci...
Wiedział, że jej sprawi przykrość temi słowami, i uczynił to umyślnie. Czekał odpowiedzi, spodziewając się, że rozgniewana dziewczyna obrzuci go potokiem obelg, lub, co najmniej, odetnie się porządnie.
Kaśka wszakże postąpiła inaczej. Oderwała się zwolna od ciemnej listwy, przecinającej bramę, i nie skinąwszy nawet głową, zniknęła w ciemnem wnętrzu sieni. Gdy się znalazła na schodach, stanęła na chwilkę, opierając się o poncz. „Najlepiej zrobię, nie rozmawiając z nim“ — pomyślała, nie chcąc się przyznać przed sobą do wielkiej przykrości, jaką jej sprawiły żarty Jana. Kazał jej czekać przed bramą na „ślubnego“. Zapewne — miał rację. Któraż porządna dziewczyna staje przed bramą o tak spóźnionej porze? Byłoż to jej winą? Gdyby nie pani, siedziałaby teraz spokojnie w kuchni, porządkując naczynia. Ale on nie powinien był wyśmiewać się, znając ją tak mało. Idąc po schodach, postanowiła unikać wszelkiej z nim rozmowy. Jeśli ją pierwszy zaczepi, odpowie mu skinieniem głowy. Spoufalił się zaraz pierwszego dnia, a ona tego nie lubi.
Gdy weszła do kuchni, zastała pana domu siedzącego na środku z karteczką w ręku. Na jej widok porwał się z krzesła, lecz po chwili znów usiadł. Mdłe światełko lampki naftowej oświecało żółtość skóry, którą czaszka jego była obciągniętą.
— Jesteś wreszcie — zasyczał ze złością. — Myślałem, żeś utonęła, albo że cię policja złapała. Czy wiesz, co ma być jutro na obiad? Ale co ty umiesz gotować? Ty pewnie wydasz tylko napróżno pieniądze i wszystko popsujesz. Miłosierdzie Boże! Miłosierdzie Boże!...
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.