dowała się w saloniku kanapa, sześć krzeseł, wysłanych sianem i pokrytych ciemno-wiśniową tkaniną wełnianą, dwa niewielkie druki olejne, przedstawiające krajobrazy dziwnej piękności, na których drzewa pierwszego planu były mniejsze od drzew na drugim planie umieszczonych. Dalej, przybita była do ściany etażerka, pełna psów porcelanowych, książek, flaszeczek od wody kolońskiej, filiżanek i innych drobiazgów. Firanki muślinowe, w wielkie ordynarne desenie, nawleczone na drąg biało lakierowany, zwieszały się sztywnemi, rzec można, złamanemi fałdami u niskich okien, opatrzonych storami płóciennemi.
Jakkolwiek w saloniku tym było mało miejsca, a nieliczne sprzęty dotykały się wzajemnie, to panowała w pokoju tym przeraźliwa próżnia hotelowa, — jakaś woń pustkowia, przerażającego swoją nagością i szarawym, trywialnym deseniem, jakim ściany te były powleczone. Brakowało tam kobiety, z jej artystycznym nieładem, ze stoliczkiem od robót i niskim, miękkim fotelem; brakowało żardinierek prostych, koszyczków z trzciny, które stanowią główny przystrój ubogich pomieszkań. Żadna zieloność nie śmiała się u okien, nigdy nawet gałązka bzu nie rozjaśniła ponurego pokoju.
Kaśka, do której kwiaty — a zwłaszcza te tanie, o wielkich gałęziach, co wieś przypominają, — śmiały się zawsze po przyjacielsku, kupiła raz za trzy centy cały pęk bzu i powróciła z nim triumfalnie do domu. Przez całą drogę wąchała liljowe kwiaty i wciągała w siebie woń pełnemi piersiami. To ją trochę orzeźwiało i niweczyło zapach szczypiorku i cebuli, którą niosła w koszyku. Przyszedłszy do domu, nalała świeżej wody do małego, kamiennego dzbanuszka i zaniosła do pokoju, aby w sypialni na komodzie postawić kwiaty.
Budowski golił się właśnie i dostrzegł w lustrze Kaśkę, niosącą bukiet. Przeraził się widokiem tego niesłychanego zbytku. Kwiaty? Po co? To dobre dla marnotrawców, którzy lubią wyrzucać pieniądze za okno. I zanim Kaśka mogła przemówić słowo, napadł na nią z najwyższą furją, robiąc jej gorzkie wyrzuty za zmarnowane pieniądze. Ona tłumaczyła się jak mogła. Są-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.