wę kuchni zajmuje balja, rozwarta, szeroka, okrągła, pełna gorącego ługu i świeżo z kociołka wyrzuconej bielizny, opiera się na dwóch krzesełkach, z których jedno opuszcza frendzlę z potarganej słomy i zamiast czwartej nogi ma podpórkę z sękatego polana.
Ponad balją schyla się Kaśka, zanurzając odważnie swe czerwone i popękaną skórą pokryte ręce w gorący odwar ługu dla wydobycia zeń pojedyńczej sztuki bielizny, i skręciwszy ją należycie, odkłada do tak zwanego „naparzania“. Skręcając z całej siły mokre płótno, stęka Kaśka mimowoli, a grube krople potu spadają z jej czoła.
Przez otwarte okienko wpada wprawdzie prąd świeżego powietrza, ale wątły to i zbyt wąski pasek. Zaduch panujący w kuchni pochłania go z żarłocznością dzikiego zwierzęcia i ani odrobiną nie dzieli się z dziewczyną, pragnącą świeżego powietrza. Od strony miasta dolatuje to turkot dorożki, to jęk, to śmiech ludzki. Miasto usypia albo budzi się, według potrzeby i upodobań mieszkańców. W nocy czuwają tylko bogacze lub nędzarze. Stara to jak świat historja, a przecież wiecznie nowa. Kareta, wioząca upudrowaną damę, przemyka szybko po bruku, a turkot jej mięsza się z bolesnem westchnieniem Kaśki, której palce koło paznogci pękają ze skręcania bielizny.
Zapadła noc cicha, wspaniała, pełna tajemniczych szeptów, zwierzeń miłosnych lub planów zbrodniczych. Roztoczyła zasłonę, jak paw swój ogon różnobarwny. Miljonami gwiazd świecących i urokiem ciemności draźni umysły, podniecając ciekawość. Miasto lubi noc i chętnie zarzuca na siebie czarny jej welon. Miasto jest grzesznicą, która bez czarnej zasłony nie pójdzie na schadzkę miłosną. Dlatego-to miasto tak chętnie chłonie w siebie ten deszcz z ciemnego popiołu, który z zachodem słońca spada na dachy domów. Równocześnie z zapaleniem latarni ulice przybierają wygląd zupełnie odmienny. Niepozorne domki stają się kamienicami, a okazalsze budynki rosną do wielkości pałaców. Ubogie wystawy sklepowe leją potoki światła gazowego, kupy nagromadzonych kamieni lub cuchnącego błota nikną w ciemnościach. Rzezimieszki gotują się do zwykłych
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.