łoskot spadającej z kilku stopni Kaśki. Gdy przechodziła przez dziedziniec, szmer szyderczych śmiechów wznosił się poza nią. Śmiała się pokojowa hrabiny, przewieszona na oknie, prezentując w czystem świetle południowej pory jasno-blond włosy, skręcone zgrabnie na wierzchu głowy. Poza nią czerniał czepek kucharki, a członkini bractwa Różańcowego nie gardziła wesołością, mającą na celu wyszydzenie tej bezbożnicy, która nie wahała się „żydom“ służyć i mace z nimi zajadać. Śmiała się chuda i koścista właścicielka sklepiku, która nie mogła Kaśce darować, że omijała jej kram, załatwiając w innym, sąsiednim, drobne sprawunki z rozkazu swego pana. Śmiały się sługi tapicera, mieszkającego w oficynie, zezowata niańka i opasła kucharka; śmiała się sama żona tapicera, która, będąc dawniej sługą, z największą rozkoszą zajmowała się sprawami kuchennemi; ale najwięcej śmiała się Marynka i Jan, — on, oparty o miotłę, z fajką w zębach, z czapką junacko pochyloną na lewe ucho.
Kaśka szła wolno, z pochyloną głową, ze ściśniętem gardłem, rozumiejąc dobrze, że powodem tej wesołości była ona sama, a właściwie jej wielka i, według niej, niezgrabna postać. I pochylała jeszcze więcej ramiona, jakby chcąc na zaokrąglony grzbiet przyjąć te wszystkie wybuchy śmiechu, które co rano rozlegały się wśród podwórka i, czepiając się murów kamienicy, biegły wśród okien, aby tam zbudziwszy echa, spadać siekącą chłostą na zgnębioną i srodze tem dotkniętą Kaśkę. Cóż zrobiła wreszcie tak złego, aby sprawiano jej tyle przykrości? Że wyrosła większa niż inne, nie jest przecież temu winna, — i ona z pewnością nie roześmiałaby się na widok dziewczyny dwa razy większej od niej samej.
Nie każda może wyglądać jak z „porcyneli“. Schodzi im z drogi jak może, stara się nie być nikomu najlżejszą zawadą, mimo to wyśmiewają się z niej i spokoju nigdy nie dadzą. W bezmiernej łagodności nie znajduje ostrego słowa, któremby zażegnać mogła żarty i szyderstwa, jakiemi ją przytłaczają. Wie przecież, że gdyby miała dostateczny zasób odwagi, mogłaby kazać zamilknąć całej tej niepoczciwej zgrai, która rzuca się
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.