Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

na nią, jakby ostatnią z ostatnich. Lecz do nikogo nie czuje tak wielkiego żalu, jak właśnie do... Jana. W prostocie swej i prawdziwej uczciwości nie szuka wykrętów, nie pragnie oszukać siebie samej, lecz czuje, że Jan podobał jej się bardzo — i poddaje się temu uczuciu z posłuszeństwem biernej, wiecznie do uległości przywykłej istoty. Gdy na ciemnym zakręcie schodów cisnął ją brutalnie, zwykła trwoga, przejmująca jej istotę za zbliżeniem się mężczyzny, ogarnęła ją i tym razem. Lecz gdy pod wpływem jej prośby usunął się i dozwolił przejść spokojnie, w Kaśkę wstąpiło głębokie przekonanie, że odtąd potrafi kierować nim i pozyska w ujarzmionym nie wroga, lecz... przyjaciela.
Przy świetle dziennem spostrzegła, że Jan był przystojnym mężczyzną — i odkrycie to sprawiło jej przyjemność wielką, z której sobie na razie sprawy zdać nie mogła. Rozmowa przy bramie i drwinki Jana dotknęły ją boleśnie. Wydał jej się zupełnie innym, zmienionym. Miał w sobie pewność ulicznego uwodziciela i ton jego mowy nie miał w sobie nic, coby zdradzało cokolwiek uprzejmości. Gdy później otwarcie połączył się z nieprzyjacielsko usposobionemi kobietami i stanął do jawnej walki, Kaśka uczuła wielki smutek i długo w noc zasnąć nie mogła, rozbierając w skłopotanej głowie każdą drwinkę, która z ust stróża wyszła. Pragnęła nie spotykać się z nim nigdy, a mimo tego postanowienia znajdowała wiecznie jego barczystą postać na swej drodze. Czy była w tem jej, czy jego wina?
Zdaje się, że wina była wspólnością obojga.


∗                ∗

Gdy Kaśka doczekała się wreszcie niedzieli, w której wolno jej było wyjść, z wyraźnem zastrzeżeniem szybkiego powrotu, — od rana cieszyła się tem użyciem chwilowej wolności i roiła plany przyjemnego przepędzenia całego popołudnia.
Zdawało się jej, że poza murami zacieśnionej kuchenki dozna zabawy, która jej wystarczy na długi przeciąg trzytygodniowej niewoli. Wprawdzie nie miała z kim udać się na zamierzoną przechadzkę i było jej trochę markotno, że sama jedna iść przez ulicę musi