lową rozrywką, pragnącej wydać grosz ciężko zapracowany wśród długich i bezbarwnych dni tygodnia. Czarne surduty, rozciągnięte na zgiętych nad warsztatami plecach, kawowe spodnie, zbyt krótkie, ukazujące wątpliwą białość skarpetek, kraciaste krawatki, migocące jaskrawą barwą pod krochmalnymi kołnierzami, buty powykrzywiane na nogach, napuchłych od zbyt wielkiego krwi napływu, — ta cała świąteczna elegancja wystrojonego rzemieślnika błyszczała w słońcu letniem, ukazując z okrutną dokładnością zły krój sukien, popękane szwy butów, a zwłaszcza ręce tych ludzi ogromne, niekształtne, spracowane, występujące jak dwie czerwone plamy na tle jaskrawego ubrania. Kobiety szeleściły krochmalnemi spódnicami, prezentując zielone jak trawa lub szafirowe spódnice, naszywane aksamitkami lub przystrojone zrudziałą blondyną. Na plecach każdej z tych kobiet rozkładał się pompatycznie turecki szal (imitacja lub prawdziwy, stosownie do zamożności właścicielki), spięty na piersiach wielką lawową, lub, w rzadkich wypadkach, szczerozłotą broszką. Najdziwaczniejsze czepki kryją ich głowy, żółte szarfy, czerwone róże, kawałki ślubnych welonów, zbrudzone pąki pomarańczowego kwiecia, — wszystko to nędza żydowskich kramów o tanich wstążkach, szeleszczących jak kawałki papieru, koronkach sinych z nierównym deseniem, — wszystko to w formie bezkształtnej masy spoczywa na gładko przyczesanych włosach, zadziwiając rozmaitością barw i dziwacznością pomysłu. Kobiety te są to najczęściej wyschłe i zżółkłe szkielety, postarzałe przedwcześnie, z bruzdami na wąskich czołach, z piegowatymi, zapadłymi policzkami. Idą sztywne, uroczyste, lękając się co chwila o zgniecenie sukni lub zaczepienie frendzli szala o parasolkę lub laskę przechodniów. Przed niemi gromadki dzieci, najczęściej z powykrzywianemi angielską chorobą nogami, wloką swe niekształtne ciała, potrącając ludzi i zajmując o ile możności najwięcej miejsca na chodniku. Ich chorobliwe, żółte twarzyczki mają w sobie wyraz przedwczesnej dojrzałości, a nierzadko można dostrzec na szyjach — źle osłoniętych kreską — zmarszczone, brzydkie blizny, właściwe tylko skrofulicznym istotom. Zrodzone najczęściej z matki, która oddychała
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.